Spojrzałem na zadowolonego z siebie Calvin'a, który chętnie podniósł wijącego się chłopaka i poprawił na sobie, idąc tak jak wcześniej, ciężar nie robił na nim wrażenia. Zatrzymałem się w miejscu, w którym leżał i kucnąłem, dotykając lekko zaschniętej krwi. Gdyby był zarażony, byłaby czarna i byłoby jej mało, lub cała powódź. To natomiast wyglądało jak zwykła rana. Miał szczęście, że trawa była sucha, a śnieg przestał padać wczoraj. Bogu ci dzięki za wysokie temperatury. Rozejrzałem się jeszcze i westchnąłem. Nic po sobie nie pozostawił, nawet najmniejszego plecaka z czymś użytecznym. Nie podobało mi się to, że grupa się powiększa. To całkiem popsuło moje plany i nawet gdybym wymyślił, jak przekonać Emil'a, byłoby za duże ryzyko. Wstałem z kucaka i dogoniłem ich, nie odzywając się już ani słowem. Nie zatrzymaliśmy się na noc, a dopiero pod koniec drugiego dnia. Nikt nie zwracał na mnie uwagi, oprócz rudego nastolatka. Chciał mnie chyba o coś zapytać, ale poddał się na czwartej próbie. Nie irytował mnie, był.. nawet sympatyczny, z wyglądu. Natomiast wkurzał mnie Emil, bo za każdym razem jak chciałem z nim wyrównać kroku, przyśpieszał.
Oparłem się o drzewo i przymknąłem powieki, drzemiąc wpół-jawie. Nawet jedzenie które pachniało wyśmienicie, czyli nie jak zgnilizna, nie zdołało mnie zbudzić. Jeszcze parę dni i odejdę, tylko niech wreszcie dadzą mi wartę. Potrzebuje tasaka który ma Calvin i jedzenia, na tydzień.. z ich umiejętnościami poradzą sobie bardzo szybko. Co innego ja. Nadchodziła horda, a ja kierowałem się w ich stronę. Przynajmniej chciałem się kierować.
- Marcel. - surowy głos młodszego z braci doprowadził mnie do porządku. Z niewyraźną miną przysiadłem się do ogniska, wpatrując w kij z nabitym mięsem.
- Ja.. nie chce. - wykrztusiłem. Upiłem łyk wody z butelki. Jednak wepchał mi gotowy kawałek w rękę, za co też oberwał od starszego warknięciem. - Dzisiaj ja popilnuję..
- Nie. - przerwał mi mentor. - Ty już pokazałeś, co potrafisz.
Zagryzłem wargę, wstałem i poszedłem się przejść. Tak cholernie denerwował, a za razem doprowadzał do smutku. Będziesz się więc cieszył gdy was opuszczę. I to jak.. ale ja nie będę. To znaczy, przyzwyczaiłem się do nich, nawet bardzo
Dumając i wzdychając wyszedłem poza obszar parku. Teraz przechodziłem między samochodami, słysząc tylko własne kroki. Do czasu. Dotarłem do jakiegoś rynku z fontanną pełną trawy. Usiadłem na niej, unosząc twarz w górę, do ciemnego nieba. Mruknąłem cicho, zamknąłem oczy i zrelaksowałem się, odrzucając nerwy. W pewnym momencie gładka dłoń przejechała po moim policzku na szyję. Zdziwiony szybko zniżyłem głowę. Zarażony, z dawno wyżartymi oczami błądził po moim ciele rękoma.
Ale to nie była faza pierwsza.
Z impetem wyleciały jeszcze trzy ze sklepu, słysząc mój krzyk. Zacząłem wspinać się na pomnik, ale zostałem złapany za nogę, oraz w nią podrapany. Jęknąłem a zaraz wciągnąłem się na sam szczyt jeźdźca bez głowy. Tutaj mogli tylko próbować. Grupa usłyszała mój ryk i o dziwo przybiegli. Cała akcja trwała parę minut, lecz mi dłużyła się w nieskończoność. Z nogi czułem krwawienie, obfite, którego nie powinni widzieć. Zakryłem je butami i spodniami. Zdezynfekuje i będzie dobrze..
Nie chcę kulki w łeb. Nie teraz.
<idk co za atmosfera w moim domu, jakby ktoś umarł>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz