niedziela, 17 maja 2015

| :: Od Adi'ego CD Marcela :: |

Zwiał do lasu, oddalał się tak szybko, jak szybko narastał we mnie niepokój i strach. Przełykając głośno ślinę i klnąc pod nosem skierowałem zamglony i zdezorientowany wzrok ku ludzi z Federacji. Nie wiem, czy go nie zauważyli, czy też nie chcieli. Cała ich uwaga była skupiona na jednej postaci.
Małej, zagubionej, bezradnej i tak bardzo przerażonej osóbce.
Na mnie.
Podjechał do mnie jeden z nich, siedzący dumnie na buławym koniu i spytał się jak się zwę. Przedstawiłem się, a on podał mi rękę odzianą w białą, splamioną gdzieniegdzie krwią, rękawiczkę, którą dość niechętnie chwyciłem. Wciągnął mnie na ogiera, tak bym siadł za nim. Początkowo trzymałem się jego siodła, lecz gdy ruszyli pełnym galopem, spanikowany oplotłem łapkami jego brzuch, kuląc się. Mojej uwadze nie umknął cichy chichot z jego strony i pogłaskanie mnie po dłoni.
- Małe strachajło...- westchnął zwalniając nieco. Chrząknięcie z mojej strony i przybranie pozycji wyprostowanej rozbawiło go jeszcze bardziej.
Teraz nie obchodziło mnie za bardzo to, że jedziemy do federacji, bo moją głowę zaprzątały myśli o Marcelu. Obrazy jego martwego ciała ciągle pojawiały się przed moimi oczami, a czarne scenariusze szeptały mi do ucha, że już go zabito. Oczywiście nie mogło być to prawdą, gdyż chłopak był za silny, nie mógł od razu zginąć. Przez te kilka dni stał się dla mnie jak starszy brat, który teraz, dla mojego własnego dobra uciekł. Robił to by mnie ochronić? A może miał jakieś niecne plany? Nie wiem, wiem tylko, że teraz jestem jego dłużnikiem. Mimo iż jestem ateistą, teraz zacząłem modlić się do Boga, w którego wierzyłem gdym jeszcze był małym gówniarzem, aby Marcepankowi nic złego na drodze nie stanęło i aby kiedyś nasze drogi jeszcze się zeszły, bo stał się dla mnie kimś, którego strata przeszywa mą duszę i umysł.

***

- Marcel nie żyje ile razy mam to powtarzać!- ryknąłem wk*rwiony na doktorów, którzy przykuli mnie do metalowego "łóżka".
- Dobra, dobra, niech ci będzie gnojku- warknął jeden z nich, dociskając pas na moich biodrach, który przyciskał mnie do blatu. Zaskamlałem cicho i poruszyłem nimi niespokojnie, próbując choć trochę je poluzować. Nim się zorientowałem w mojej szyi znalazła się jakaś rurka, przez którą przepływała jakaś żółtawa ciecz. Za Chiny nie wiedziałem co to ma być, a wszystko zaczęło się rozmazywać. Dodatkowo wstrzyknęli mi dożylnie środek usypiający. Przed zapadnięciem w śpiączkę zacząłem wrzeszczeć i wzywać imię Marcela, krzycząc czemu mnie tu zostawił. 
Czułem zimno rozchodzące się po moim wątłym ciałku. Coś gorącego musnęło moje czoło. Otworzyłem oczy i zobaczyłem nad sobą nikogo innego jak Calvin'a. Dotykał dłonią moją głowę, by sprawdzić czy nie mam gorączki. Uchyliłem nieco usta, które były suche. Pragnienie mi dokuczało, lecz większym problemem była moja szyja, której nie czułem, ale gdy tylko poruszyłem się choćby o milimetr, cholerny przeszywający ból się pojawiał. Nabrałem nieco powietrza buzią, lecz zaraz zacząłem kaszleć, bo powietrze podrażniło moje wysuszone gardło.
- Adi? Adi co się stało? Jak się czujesz?- przejechał ręką po moich dwu-centymetrowych włosach.
- Wody- wychrypiałem i ponownie kaszlnąłem. Pokiwał głową i zaraz pomógł mi usiąść i trzymając mnie za potylicę, powoli wlewał zbawienną ciecz do mojej zeschniętej jamy ustnej, której nawet ślina nie mogła pomóc się nawilżyć. Wypiłem tak całą szklankę, a dziwnie troskliwy mężczyzna wytarł moje wargi i brodę, po której polała się częściowo woda.
- Adi- wyszeptał odstawiając naczynie na stolik przy łóżku. No tak, leżałem już na mięciusim materacu w białym pokoju, a po drenach i innych nie było śladu, no prócz tych na mojej szyi- Adi, gdzie jest Marcel? Adi? Adi, czemu płaczesz?
- On... on n-nie żyje!- zagrałem wręcz wyśmienicie i rycząc jak dziecko, chwyciłem jego koszulę.
- Jak to, nie żyje?
- Zżarli go! Zarażeni go zabili i zjedli!- łzy spływały po moich policzkach jak strumienie w górach- A ja... ja nie mogłem nic zrobić...
Przynamniej miał na razie zagwarantowane bezpieczeństwo i brak poszukiwań.

(Chew...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz