Kroczyłem uliczką którą wczoraj przeczyściłem z zarażonych. Wszędzie było cicho, nawet piski szczurów dawno ucichły. Patrzyłem pod swoje nogi, szurając nimi. Dopadła mnie pewna rzecz zwana dołem psychicznym. Dawno nikogo nie widziałem, przynajmniej nikogo, kto byłby zdrowy, na prawdę pewnie na świecie zostało malutko żywych. Gray był zaraz za mną, lecz teraz wyprzedził, bo chyba coś usłyszał. Faktycznie, ja również usłyszałem jakąś szamotaninę z jednego z bloków oraz głośne krzyki. Ruszyłem w tamtym kierunku, wszedłem do budynku i pognałem z psem na górę. Nie ugryzł nikogo, tylko był w pogotowiu. Za jednymi drzwiami paliło się światło, a w środku były dwa ruszające się i krzyczące cienie. Wyciągnąłem nóż, otworzyłem je i zauważyłem faceta który przygwoździł jakąś dziewczynę do podłogi. Od razu zobaczyłem na jego plecach zadrapanie, a na nim wiele strupów. Bez zastanowienia skoczyłem na niego i podciąłem gardło, a potem upadłem bo odrzucił mnie na ścianę. Jeszcze trochę i opadł nieżywy, w ostatnich drganiach ciała.
- Wszystko okej? - zapytałem kobietę, która podniosła się i teraz celowała we mnie pistoletem, z zaciętą miną. Oddychała ciężko, widać było, że zmęczyła się odpychaniem zarażonego od siebie. Zacząłem się podnosić, powoli, żeby od razu nie zostać zabitym przez chęć wstania na nogi. Dotarł do niej sens pytania, nie spuszczając celownika z mojej piersi kiwnęła niepewnie. - Twój pies, musimy go opatrzyć, więc proszę zabierz tego gnata i pozwól mi wyjąć wodę utlenioną..
Posłuchała, pozwoliła mi otworzyć plecak, z którego wyjąłem bandaż, utlenioną wodę, prześcieradło i nici. Zaraz pod nadzorem zająłem się psiakiem, zszywając i czyszcząc rany. Nic mu nie będzie, ale musi leżeć, nie powinniśmy go przenosić. Powiedziałem jej to, czyszcząc swoje ręce z krwi polewając je wodą. Gray wszedł do środka, powąchał drugiego psa i położył się obok by go ocieplić. Wiedział, co robić, nauczyłem go wszystkiego.
- Zostań tu z nim przez dwa dni. Tyle powinno wystarczyć. - rzuciłem. Zapakowałem się z powrotem, zarzuciłem plecak na plecy i poprawiłem kurtkę, która podwinęła się nieco gdy kucałem. - Potrzebujesz czegoś?
- Jedzenia! - odparła głośno i szybko, lecz zreflektowała się. -.. i wody.
- To twój szczęśliwy dzień. - westchnąłem i podałem jej pudełko z mięsem z piersi kurczaka, nie gotowe, ale chyba potrafi sama je usmażyć. Dałem również wodę w dużej butli, czując ulgę na plecach.
< krótkieeee >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz