sobota, 16 maja 2015

| :: Od Adi'ego CD Marcela :: |

Dźwięk łamanych gałęzi i rozkruszanych kamieni, spowodowany przez maszynę, której odgłosów odpalania i działania silnika nienawidziłem, wybudziły mnie ze snu, który po raz pierwszy od jakiegoś czasu był w pewien sposób spokojny. Z niewiele starszym chłopakiem czułem się niepewnie, aczkolwiek bezpiecznie. Moją głowę od razu zawalały myśli typu: "Powinieneś zwiać, gość nosi w sobie HTE, a ty jeszcze mówisz, że czujesz się z nim chroniony?! On przecież zaraż może cię zabić kretynie!" Ale jednak miał w sobie to "coś". Tę charyzmę, która przyciągała każdego i sprawiała, że nie miałeś ochoty odpuszać go choćby na krok.
Dzień w dzień błądziłem za nim wzrokiem, lustrując go od góry do dołu. Nie zmieniał się w żaden widoczny dla oka sposób, a z psychiką jeszcze jest OK. Czasem gdy się tak w niego wpatrywałem przeszywał mnie nieprzyjemny dreszcz, najczęściej gdy myślałem, że może się zmieni, HTE go opęta i najzwyczajniej w świecie go stracę, nie pomogę mu i któryś z naszych go zabije. Nie wybaczyłbym sobie.
Teoretycznie ten chole.rny czołg przyjechał na zwiady bez dokładnych oględzin, więc mamy nikłe szanse, że nas nie zgarną. O ile wytrzymam spokojnie w jednym miejscu bez gadania i ruszania się. Nim zacząłem się wiercić, znalazł się przy mnie Marcel, który od razi zatkał mi dłonią usta, a silnymi ramionami objął mnie, bym nie drgnął ani o milimetr. Z przerażniem przymknąłem oczy i sam z Siebie, mocniej do niego przywarłem. Słyszałem jak wdycha dość chłodne, a wydycha ciepłe powietrze. Moje serce kołatało jak oszalałe, strach, że nas znajdą z każdą chwilą stawał się coraz większy, a co za tym idzie, coraz bardziej paraliżujący. Oddech miałem szybki, przerywany i niespokojny. Zachowywałem się po części, jakby zaraz miała zalać mnie fala orgazmu.
Słyszałem ich. Słyszałem każdy najmniejszy ruch, oddech, przekręcenie osłoniętej ze wszystkich stron hełmem głowy.
- Nie bój się...- usłyszałem niespodziewanie z prawej strony. Nie powiedział tego oschle, lecz z pewną nutką troski. Te trzy słowa uspokoiły moje nerwowe myśli, oczyściły umysł- Serce wali Ci jak oszalałe, nic Ci przecież nie grozi, Rudy...
Pokiwałem wolno głową. Dodał mi odwagi i podwoił poczucie bezpieczeństwa, a dodatkowo znajduję się w jego objęciach. Cały jednak zadrżałem, gdy usłyszałem z zewnątrz krzyk mężczyzny, wybuch i odjeżdżanie wielkiej kupy metalu. Marcel mnie puścił i ostrożnie wstał, po czym ruszył na zwiady. Też dźwignąłem się na własne nogi, bez jego pomocy, co było niezłym wyczynem biorąc pod uwagę to, że dalej dochodzę do siebie. Opierając się o ścianę, zacząłem iść wzdłuż niej. Rozglądałem się dokładnie. Wtem usłyszałem tych nieumarłych i brzęk stali. Jakby dwa ostrza urderzyły o siebie. Teraz przyśpieszyłem ruchy i nim się spostrzegłem, ujrzałem Marcela w otoczeniu zarażonych. Wpatrywałem się jak wybijał ich bez zająknięcia, mi krajało się serce. Lecz gdy ubił wszystkich, myśląc, że nikogo już nie ma, opuścił broń i spojrzał na mnie. Mylił się... za nim znajdował się jeszcze jeden, który przygotowywał się do ataku. Przełknąłem ślinę, musiałem się przełamać. Uniosłem pistolet, który kiedyś tam mi wręczył. Mężczyzna uniósł wysoko brew, a ja skierowałem lufę ku niemu, to znaczy prawie, bo celowałem tak, by trafić w zarażonego. Spojrzał na mnie złowrogo, a ja się przełamałem i strzeliłem, prosto w czoło stwora. Wyraz twarzy Marcela był nieodgadniony, a ja przerażony tym co zrobiłem, upuściłem pistolet i przywarłem plecami do ściany. Właśnie kogoś zabiłem... a co jeżeli to był ktoś bliski? Co jeżeli to był przykładowo żołnierz, który wtedy krzyknął. Zasłoniłem usta dłonią i zsunąłem się na ziemię, wpatrując się w narzędzie zbrodni. Marcel podszedł do mnie i ukucnął przede mną, wbijając swój wzrok w moje oczy. Sięgnął po pistolecik i wręczył mi go.
- Gdybym się zmienił musisz mnie zabić, rozumiesz?- wyszeptał- Musisz- powtórzył, a ja pokiwałem głową.
- Ale ja nie chcę... nie chcę zabijać, nie mogę zabijać, to przecież tak bardzo złe.
- Adi, dzisiejsze czasy wymagają drastycznych środków.
- To pierwszy człowiek, którego zabiłem i chciałbym, by był też tym ostatnim...
- Nie będzie- wstał i podał mi rękę, którą chwyciłem, pomógł mi wstać po czym wolno ruszyliśmy w głąb budynku.

(Szalalala bamba...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz