środa, 6 maja 2015

| :: Od Marcel'a CD Adi'ego :: |

  Wpatrywałem się pusto w lekko tlące się ognisko, oraz w drobne pyłki unoszące się nad nim wysoko w górę. Było to raczej mało pożyteczne, a w dodatku obiecałem sobie, że będę jadł. Ale co poradzić, jak po akcji w rynku mój apetyt zmalał jeszcze bardziej, a co gorsza, jak cokolwiek przełknę, to zaraz czuje jak mój brzuch protestuje i zbiera mi się na wymioty. Czy tak było zawsze, nie wiem. Nie chciałem zwracać uwagi na tą kłócącą się dwójkę, ale musiałem chociaż trochę udawać normalnego, bo jeszcze by coś zauważyli i wtedy nie obyłoby się bez pytań, na które trzeba odpowiedzieć szybko, by nie wyszło, że kłamiesz. A to trudna sztuka. Druga rzecz, a raczej osoba, to ten ruski chłopak, który usiadł na drzewie, jakby nie bał się, że zaraz coś go zacznie gryźć. Gdy się przyjrzałem, to jednak szanse były małe, bo te drobne stworzenia panicznie unikały otwartych miejsc, oraz [o dziwo] bały się też słońca. Wiedział, że byłem zadrapany, wyssał jad, ale.. Może nie powinienem o tym teraz myśleć, to tylko przypuszczenia. Ale wracając, zawsze mógł powiedzieć o tym Emil'owi, ma na mnie haka, dla tego trzeba się wynieść. Już, teraz, zaraz.
- Calvin, on ma rację. Most może być dobrym pomysłem. - wtrąciłem się podchodząc bliżej starszego. Nie spuścił jednak wzroku z brata. Oboje lustrowali się, teraz już, w ciszy miażdżąc spojrzeniami, które gdyby mogły, biły by też obserwatorów. Złapałem go za ramię, niestety ściągnął moją dłoń z łatwością, lecz i siłą. Zatoczyłem się w tył, stanąłem i syknąłem, dotykając go. Zapiekło, oj zapiekło. W mig wróciłem pod drugie drzewo, siadając i opierając się o nie. Dyskretnie podwinąłem rękaw i ujrzałem siny odcisk dłoni, który za nic nie schodził. Przeraziłem się.
  Zaraz po tym podciągnąłem nogi pod brodę, opierając się o nie. Siedziałem dopóki psiarz nie podszedł i nie zapytał, czy wszystko dobrze. Okłamałem go mówiąc, że owszem, dobrze i położyłem się na boku, przykrywając własną kurtką po uszy. Nie zasypiałem, czekałem, aż ktokolwiek z misją wartowniczą odejdzie dalej. Na szczęście dziś pilnował młodszy z rodzeństwa. Godzina mu wystarczyła, by poszedł nieco dalej, rozprostować nogi. Skorzystałem, zakradłem się do Emila i cicho otworzyłem torbę, wyjmując z niej pierwszą lepszą broń. Była mała, a w ciemności trudno było zobaczyć. Włożyłem ją za pasek, dobrałem wcześniej wspomniany tasak i teraz szukałem w drugiej. Wyjąłem parę butelek wody, wielki worek z trzema królikami i tyle mi wystarczyło. W dzień przygotowałem sobie zapas medykamentów. Byłem gotowy.
  Zacząłem iść na kucaka w przód, zostawiając za sobą obóz. Byłem na tyle daleko, by nie było widać wartownika, lecz nie na tyle, by zniknąć z oczu śpiących. Zaczęły się gałązki, które bardzo mocno strzelały. A ja na nie deptałem. Psy mają jednak dobry słuch, bo oba wstały z miejsc warcząc z daleka i szczekając pobiegły ku mnie. Rzuciłem się biegiem, po pięciu minutach biegu samiec wskoczył mi na plecy, a za nim samica. Upadłem kryjąc się dłońmi, a one po obwąchaniu tylko mnie otoczyły. Przeklinałem się w myślach. A straciłem oddech dopiero wtedy, gdy Emil, trochę zaspany, podszedł do mnie z latarką, kpiąco marszcząc brwi i świecąc mi w oczy, które nawiasem również mnie bolały..

<uh, teraz dajcie mu uciec>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz