niedziela, 17 maja 2015

Witamy Ellie Moshpie



| :: O mnie :: |
  • |Uzbrojenie:| Scyzoryk, Nóż kuchenny, Rura, Skrawki pościeli, Zapalniczka, 1/2 Deski
  • |Imię:| Ellie
  • |Nazwisko:| Moshpie
  • |Data urodzenia:| 18.10.2014
  • |Wiek:| 16 - szesnaście
  • |Ranga:| Novice
  • |Głos:| -
  • |Zwierzę:| koń, którego ukradła kilka tygodni temu
  • |Wiara:| Ateista
  • |Charakter:| Można powiedzieć, że z nią coś jest nie tak. Trudno jej uronić łzy widząc śmierć bliskiej osoby. Zależy jej na tym by przetrwać - typ egoistki, jednak gdy jest zdolna komuś pomóc to pomaga. Pomimo dziejącej się apokalipsy wokoło potrafi czerpać radość z życia np. wbiegnie do sklepu, który jest w części opustoszały i weźmie jakąś rzecz za free.  Nie lubi być ignorowana, a gdy już tak się staje na siłę próbuje być w centrum zainteresowania tzn denerwuję ludzi. Charakter ma zmienny jak morze, więc reszta jej pisieńcu tforzy zostanie tajemnica. Aż dziwne, że takowa istotka utrzymuje się nadal przy życiu.
  • |Zainteresowania:| Z chęcią uczy się nowych rzeczy, nie ważne jak dana nowa umiejętność będzie trudna. Uwielbia jeździć konno, nawet pomimo tego że dużo organizmów może spotkać wybiera się często na przejażdżki. 
  • |Styczność z zarażonymi ssakami:| 10
  • |Ilość zabitych zarażonych:| 0
  • |Ilość zabitych ludzi:| 0
  • |Wierzysz w:| Nie ma zdania.
  • |Planuje w życiu:| Chce jak najdłużej przeżyć wraz z innymi osobami.
  • |Lęka się:| Ludzie na całym świecie zostaną zarażeni.
  • |Rodzina:| Wybiła ich poprzednia grupa, do której wcześniej cała rodzina dziewczyny należała, gdyż zostali ugryzieni.
  • |Partner:| -
  • |Miejsce zamieszkania:| Opustoszały dom, a raczej jego resztki.
  • |Przeszłość:| Uważa, że przeszłość powinna zostać zapomniana i nie chcę o niej wspominać.
  • |Właściciel:animelove
  • |Inne zdjęcia:| -

| :: Od Marcela CD Adi'ego :: |

  Biegłem przed siebie nie zatrzymując nawet na sekundę. Mój oddech był przyśpieszony, nierówny i łamany, tak jak te wszystkie gałęzie pod moimi butami. Musiałem się oddalić, póki miałem szansę. Przez niego mogłem zostać złapany, a potem na pewno zabity, do cholery! Czy on mózgu nie ma, nie używa, a może w ogóle postradał zmysły. Te wszystkie myśli nagle zrzuciły się do mojej głowy, nie pozwalając na idealne skupienie, co zaowocowało upadkiem i przejechaniem kilka metrów po ziemi. Zacząłem się podnosić i na nowo biec, aż w końcu dotarłem do rzeczki. Musiałem przebiec jeszcze parę metrów, by dojść do mostku i przeskoczyć go na drugą stronę. Tak ta mordercza pogoń doprowadziła mnie do innego miasta, za długim polem, którego wcześniej nie widziałem. Było małe, ale mimo to posiadało wielkie budynki, niczym drapacze chmur, widniały z daleka okalane dzikimi zaroślami. Noc minęła, teraz w południe musiałem odpocząć.

~

  Piąty dzień samotnego przemieszczania się. Cisza, jaka panowała w dawno opuszczonym mieście i fakt, że nie było w nim żadnych Powstańców rozpraszała mnie i przywodziła na myśl złe scenariusze. Pełen niepewności odnalazłem tabliczkę, na której pisało, że ten obszar objęty jest kwarantanną, a poniżej, nieco przekreślone ,,Tereny FERX federation". Czyli prawdopodobnie trafiłem na dawniej używane miejsce badań. To mną ruszyło i zacząłem przeszukiwać każdy budynek i piętro, każdy papierek, lecz nic nie znalazłem. Jakby wyparowali. Im dłużej się nad tym zastanawiałem, tym bardziej się denerwowałem. A co jeśli to tylko zasadzka na Skrytych? A może nawet sami Niszczyciele zarządzają tymi terenami w ukryciu.
  Jęk odbił się echem w pustym korytarzu. Musiałem się przytrzymać ściany, by nie upaść na podłogę z głuchym łoskotem. Ból głowy nasilił się. Wzrok również ucierpiał, już nie widziałem aż tak wyraźnie, a gdy patrzyłem w lustro, widziałem blaknący kolor tęczówek. Mój czas powoli się kończył, a ja wciąż stoję w miejscu - pomyślałem, robiąc krok na przód. Niestety, fala krwawej męki znów objęła me skronie, rzucając mną w dół. Skuliłem się szybko oddychając i wydając odgłosy pomiędzy wymiotowaniem, a krztuszeniem się. Bulgot ustał po paru minutach, a ja zmęczony odleciałem.
  Obudziłem się w ciszy, lecz coś od razu zaczęło mi przeszkadzać. Wokół mnie powinna panować totalna ciemność, teraz natomiast zamknięty już [o dziwo] korytarzyk był oświetlony, a ja mogłem zauważyć po obu stronach szyby, przez które widać było sterylnie czyste biura. Podniosłem się kaszląc w maskę. Wtem po prawej stronie pojawiła się jakaś osoba i wcisnęła guzik, a paro-metrowe przejście zaczęło wypełniać się gazem. Sparaliżowało mnie. Byłem tak nieostrożny, a teraz przypłacę życiem, tak? O nie. Rozpędziłem się ze wstrzymanym oddechem i uderzyłem w zamknięcia. Jeden raz, drugi, trzeci, nie ruszyło się. Usiadłem, wsłuchując się w bicie swojego serca. Nim kolejny raz zasnąłem, ujrzałem wchodzącego do środka mężczyznę, który kucnął przy mnie i złapał mnie za szyję, odchylając do tyłu i patrząc mi na twarz.

< jedzie pociąg z trójmiasta, na Marcela nie czeka, konduktorze zjebany, zabierz mnie do federy >

| :: Od Laury CD Skyggen :: |

  Lekkim krokiem podeszłam do kobiety która nie przejmując się, że mogę coś jej zrobić, oparła dłonie na biodrach przyglądając mi się zagadkowo. Okulary, które prawdopodobnie przeżyły więcej niż by nam się wydawało, wręcz delikatna figura, z dużymi zaokrągleniami i również sponiewierane, choć uczesane włosy. Wyglądała mniej lalkowato co ta, która leżała na podłodze krzywiąc się, a gdy chciała wstać, została przyciśnięta butem do podłoża. Poprawiłam na sobie przerzucony karabin, złapałam za gumkę na ręce i zaczęłam nakładać ją na nieprzyjemnie oplatające mą twarz włosy. Gdy skończyłam, otrzepałam ręce o spodnie i podałam jej dłoń, którą uścisnęła dopiero po zastanowieniu. Gdy to zrobiła, przyciągnęłam ją siłą do siebie i popchałam na ścianę, kucając przy drugiej dziewczynie. Widocznie szukała okazji, by się stąd wyrwać, a teraz sztyletowała mnie wzrokiem.
- Wstawaj. - rozkazałam i zmarszczyłam brwi. Pozwoliłam jej stanąć na równych nogach i wyprostować się, ale równocześnie jakby trzymałam ją blisko, by się nie wyrwała. Każdy, kogo spotykam, musi trochę się przedstawić i opowiedzieć o swoich planach, w razie gdyby był niebezpieczny, mogłabym go zlikwidować i byłoby po sprawie. Blondynka z boku obserwowała to równie z niepokojem, żadna z nas się nie znała, nie wiadomo było, czego oczekiwać po reszcie.
- Ona i tak nie da sobie rady. - mruknęła podchodząc bliżej mnie. Podrapałam się po karku, w myślach przyznając jej rację; nie wyglądała na specjalnie obeznaną w walce, a tym scyzorykiem mogła sobie co najwyżej po dzióbać w złapanych zwłokach ptaka. Westchnęłam głośno, co zaowocowało parą spojrzeń w moją stronę. Czyżbym była uważana za sędzię? Może to i dobrze. I tak zdecydowałabym, czy by przeżyły. To nie tak, że chciałam je zabić, o nie, w przyszłości mogłyby rozwinąć po raz kolejny nasz gatunek i urodzić dzieci. Trochę jak bydło, ale co począć, mnie się do tego nie wybierało.
- Nie mówcie o mnie jakby mnie tu nie było. - syknęła cofając się. Od razu złapałam ją za nadgarstek i podniosłam patrząc w jej oczy z góry. Byłam od nich o wiele wyższa, więc było to banalnie proste.
- Na razie jesteś zdana na naszą łaskę, więc lepiej nie pyskuj. - przypomniałam sobie, jak te same słowa wypowiadałam kiedyś do swojego kuzyna, który jak na złość udawał, że jest wielce najważniejszy. Niestety, mógł tylko tak sobie wmawiać, był pod moją opieką. Mam nadzieję, że chociaż on dał sobie radę w tym świecie. Puściłam ją, mamrocząc coś o niewychowanych bachorach i zaraz otworzyłam jedne drzwi, bez wahania zabijając wylatując z nich Powstańców. Oczyściłam drogę, nie reagując na sprzeczkę pozostałych i wkroczyłam do środka, czyszcząc resztę pomieszczeń. Na pewno nic nie wskóramy stojąc na środku podjazdu i dyskutując, musiałam też oczyścić mięso zanim się zainfekuje. - Idziecie, czy będziecie tak stać panienki? - prychnęłam.

< miało być dłuższe, ale fuck it >

| :: Od Adi'ego CD Marcela :: |

Zwiał do lasu, oddalał się tak szybko, jak szybko narastał we mnie niepokój i strach. Przełykając głośno ślinę i klnąc pod nosem skierowałem zamglony i zdezorientowany wzrok ku ludzi z Federacji. Nie wiem, czy go nie zauważyli, czy też nie chcieli. Cała ich uwaga była skupiona na jednej postaci.
Małej, zagubionej, bezradnej i tak bardzo przerażonej osóbce.
Na mnie.
Podjechał do mnie jeden z nich, siedzący dumnie na buławym koniu i spytał się jak się zwę. Przedstawiłem się, a on podał mi rękę odzianą w białą, splamioną gdzieniegdzie krwią, rękawiczkę, którą dość niechętnie chwyciłem. Wciągnął mnie na ogiera, tak bym siadł za nim. Początkowo trzymałem się jego siodła, lecz gdy ruszyli pełnym galopem, spanikowany oplotłem łapkami jego brzuch, kuląc się. Mojej uwadze nie umknął cichy chichot z jego strony i pogłaskanie mnie po dłoni.
- Małe strachajło...- westchnął zwalniając nieco. Chrząknięcie z mojej strony i przybranie pozycji wyprostowanej rozbawiło go jeszcze bardziej.
Teraz nie obchodziło mnie za bardzo to, że jedziemy do federacji, bo moją głowę zaprzątały myśli o Marcelu. Obrazy jego martwego ciała ciągle pojawiały się przed moimi oczami, a czarne scenariusze szeptały mi do ucha, że już go zabito. Oczywiście nie mogło być to prawdą, gdyż chłopak był za silny, nie mógł od razu zginąć. Przez te kilka dni stał się dla mnie jak starszy brat, który teraz, dla mojego własnego dobra uciekł. Robił to by mnie ochronić? A może miał jakieś niecne plany? Nie wiem, wiem tylko, że teraz jestem jego dłużnikiem. Mimo iż jestem ateistą, teraz zacząłem modlić się do Boga, w którego wierzyłem gdym jeszcze był małym gówniarzem, aby Marcepankowi nic złego na drodze nie stanęło i aby kiedyś nasze drogi jeszcze się zeszły, bo stał się dla mnie kimś, którego strata przeszywa mą duszę i umysł.

***

- Marcel nie żyje ile razy mam to powtarzać!- ryknąłem wk*rwiony na doktorów, którzy przykuli mnie do metalowego "łóżka".
- Dobra, dobra, niech ci będzie gnojku- warknął jeden z nich, dociskając pas na moich biodrach, który przyciskał mnie do blatu. Zaskamlałem cicho i poruszyłem nimi niespokojnie, próbując choć trochę je poluzować. Nim się zorientowałem w mojej szyi znalazła się jakaś rurka, przez którą przepływała jakaś żółtawa ciecz. Za Chiny nie wiedziałem co to ma być, a wszystko zaczęło się rozmazywać. Dodatkowo wstrzyknęli mi dożylnie środek usypiający. Przed zapadnięciem w śpiączkę zacząłem wrzeszczeć i wzywać imię Marcela, krzycząc czemu mnie tu zostawił. 
Czułem zimno rozchodzące się po moim wątłym ciałku. Coś gorącego musnęło moje czoło. Otworzyłem oczy i zobaczyłem nad sobą nikogo innego jak Calvin'a. Dotykał dłonią moją głowę, by sprawdzić czy nie mam gorączki. Uchyliłem nieco usta, które były suche. Pragnienie mi dokuczało, lecz większym problemem była moja szyja, której nie czułem, ale gdy tylko poruszyłem się choćby o milimetr, cholerny przeszywający ból się pojawiał. Nabrałem nieco powietrza buzią, lecz zaraz zacząłem kaszleć, bo powietrze podrażniło moje wysuszone gardło.
- Adi? Adi co się stało? Jak się czujesz?- przejechał ręką po moich dwu-centymetrowych włosach.
- Wody- wychrypiałem i ponownie kaszlnąłem. Pokiwał głową i zaraz pomógł mi usiąść i trzymając mnie za potylicę, powoli wlewał zbawienną ciecz do mojej zeschniętej jamy ustnej, której nawet ślina nie mogła pomóc się nawilżyć. Wypiłem tak całą szklankę, a dziwnie troskliwy mężczyzna wytarł moje wargi i brodę, po której polała się częściowo woda.
- Adi- wyszeptał odstawiając naczynie na stolik przy łóżku. No tak, leżałem już na mięciusim materacu w białym pokoju, a po drenach i innych nie było śladu, no prócz tych na mojej szyi- Adi, gdzie jest Marcel? Adi? Adi, czemu płaczesz?
- On... on n-nie żyje!- zagrałem wręcz wyśmienicie i rycząc jak dziecko, chwyciłem jego koszulę.
- Jak to, nie żyje?
- Zżarli go! Zarażeni go zabili i zjedli!- łzy spływały po moich policzkach jak strumienie w górach- A ja... ja nie mogłem nic zrobić...
Przynamniej miał na razie zagwarantowane bezpieczeństwo i brak poszukiwań.

(Chew...)

sobota, 16 maja 2015

| :: Od Skyggen :: |

Późną nocą wybrałam się na zwiady miasta. Niektórzy zarażeni wałęsali się jeszcze po mieście. Nie wiem, czego szukali. Tak, czy siak zginą. Zazwyczaj o tej porze szukałam miejsca do spania, ale dzisiaj dręczyły mnie złe przeczucia. Czasy były niespokojne, hordy zarażonych próbowało wezwać pomoc, zarażając innych. Nie wiem, po co ten cholerny wirus! Jakby bóg naprawdę istniał, nie było by tego gówna! Nie zbyt przyjemne myśli towarzyszyły mi, gdy po krętych schodach mozolnie wdrapywałam się na opuszczony, zniszczony wieżowiec. Patrząc ze szczytu na miasto odetchnęłam z ulgą widząc, że nie było nikogo w pobliżu. Oparłam się o szybę i zsunęłam na dół. Co jakiś czas bacznie rozglądałam się, czy nikogo nie ma. Jednak po paru godzinach czuwania zasnęłam niczym suseł. Drzemałam krótko: jakieś odgłosy sprawiły, że otworzyłam oczy i zerwałam się na równe nogi. Ziewnęłam krótko i przyjrzałam się postaci stojącej w ciemności.
- Mało ludzi tutaj przychodzi, co Cię tutaj sprowadza? - szepnęła. Był to raczej głos kobiecy, ale nie miałam pewności.
- Chciałam zobaczyć, czy ta chodząca śmierć tu nie przyszła.. - mruknęłam pod nosem.
- A więc nie jesteś zarażona?
- Zdrowa, ale nie wiem, czy umysłowo. - prychnęłam zbliżając się do postaci.
- Nie podchodź, dobrze Ci radzę. - szepnęła oddalając się.
- Spokojnie, raczej nie powinnam Cię zabić. - podeszłam bliżej wyciągając sztylet. - Gdybyś była zdrowa, nie ukrywała byś się tak.
Oparłam się o kolumnę zza której dochodził głos i przesunęłam o parę kroków. Gdy byłam wystarczają co blisko skoczyłam na postać próbując zadać jej obrażenia.
- Co Ty wyrabiasz?! - zaczęła się wyrywać.
Otrząsnęłam się i spojrzałam na leżącą dziewczynę. Raczej przeciętna. Zero tatuaży i broni na widoku.
- Mhm, nie opieraj się tak. Prędzej, czy później i tak by Ci się coś stało.
- Zostaw ją.. - mruknął głos zza drugiej strony kolumny.
- Masz więcej koleżanek? - przymrużyłam oczy i posłałam dziewczynie zimne spojrzenie.
- Może mnie łaskawie puścisz?! - zaczęła się wyrywać.
Przytrzymałam jej bluzkę i oderwałam kawałek.
- Naucz się, że nie przetrwają wszystkie laleczki. - burknęłam.
Zza kolumny wyjawiła się postać, raczej o lepszym wyglądzie. Całkiem podobna do mnie, jednak nie znacznie.
- Czego tu szukasz? A dla pewności, radzę Ci ją zostawić.
Spojrzałam się na dziewczynę stojącą w rogu i na tą, której aktualnie przykładałam do gardła sztylet.
Szarpnęłam nią ostatni raz i puściłam.

<Lauro? Natalio? Brakus Wenus Pospolitus..>

| :: Od Marcela CD Adi'ego :: |

  Zaprowadziłem go do pomieszczenia w którym spaliśmy i usiadłem na parapecie, wzdychając. Tam, gdy celował drżącą dłonią prosto w moją głowę, poczułem po raz pierwszy strach przed śmiercią i nieopisaną bezradność. Sekundy gdy celownik skręcał dłużyły się jak minuty, a sam strzał mimo, że nie fizycznie to psychicznie przeszył. Oczekiwanie na śmierć zawsze jest przerażające, do twej głowy wpływają straszne obrazy, niekiedy z twojej przeszłości. Zaczynasz żałować pewnych czynów, rozmawiasz ze sobą w myślach błagając by nie trafił. Ale trafił, tylko nie we mnie.
  Stał zarówno wstrząśnięty jak i zdegustowany. Im dłużej tak sterczał, tym bladł bardziej, a jego szyja zdradzała, że przełyka kwas podchodzący mu pod gardło. Nie wiem, czy wiedział, że odchodzę, ale i tak umiejętnie mną manipulował. Czułem żal, bo jak można zostawić na pastwę losu takiego nieudacznika. W końcu jednak i tak rozdzielilibyśmy się, jeden żywy, drugi martwy. Dobrym pomysłem jest zajęcie się tym teraz, gdy nie jest za późno.
- Przynieś trzy miski i wode z baniaka. - poleciłem zakładając nogę na nogę. Skóra z jakiej zrobione były moje buty sięgające kolana przyjemnie rozłożyła się przywierając do nogi. Niegdyś damskie kozaki, dziś idealne obuwie ochronne. Rudy przyszedł, bardziej kolorowy i żywszy, po czym położył rzeczy na łóżku. Zeskoczyłem, nalałem wody do wszystkich mis i postawiłem dwa krzesła. Na jednym, tyłem do drugiego na którym usiadłem ja, klapnął Adi. Wyciągnąłem nóż i bez pytania zacząłem ścinać mu włosy, na co zareagował małym protestem. Zignorowałem to jednak i gdy skończyłem, miał ich bardzo mało. Poprosiłem go o trzymanie lustra w moją stronę, siebie goląc na łyso. Jedna z mis, pełna włosów, została przeze mnie wyrzucona, w dwóch ostatnich zamoczyłem ręczniki. - Rozbieraj się i umyj. Jeśli masz dużo włosów.. gdziekolwiek, pozbądź się ich.
Sam zdjąłem ubrania i bez wstydu począłem obmywać swoje ciało. Specjalnie owłosiony nie byłem, więc obyło się bez cięcia.
- Co zamierzasz? - zapytał cicho zakrywając mokre ciało ręcznikiem. Wyszedłem z taką samą osłonką i przyniosłem ubrania. Dla siebie strój żołnierza którego zabiłem, dla niego spodnie, bielizne i kurtkę wojskową. Rzuciłem w niego rzeczami i powoli zacząłem się ubierać, oczywiście nie zapominając o nowych ulubionych butach. - Pytałem..
- Dla tego możesz zginąć. Nie pytaj. - warknąłem zakładając maskę. Było tak cholernie zimno. On też trząsł się z zimna i dygał nawet po ubraniu się. Gdy byliśmy gotowi założyłem mu czapkę z daszkiem i zebrałem broń i zapakowane plecaki. Powoli się ściemniało.. to będzie niebezpieczna droga dla mnie, on da sobie radę. Zostawiłem prowiant na parę dni, oraz pistolet na stole. - Za dwa dni wyjdziesz w dzień i skierujesz się do kryjówki federacji. Dasz się zbadać i powiesz, że umarłem zjedzony.
Patrzył na mnie z szeroko otwartymi oczyma i chyba niedowierzał w to co usłyszał. Zaraz podszedł do mnie blisko i złapał za ramię marszcząc brwi nerwowo. Uścisk był słaby jak na mężczyznę, toteż bez problemowo zgniotłem jego nadgarstek odrzucając w bok.
- To jest jak droga wisielca, wysyłasz mnie na pewną śmierć! - tok myślenia tego chłopaka był godny pożałowania. Nie po to go chroniłem, by teraz wysłać wprost w łapy żądnych krwi doktorków.
- Uspokój się albo dostaniesz kulkę w łeb zanim mrugniesz. - syknąłem. - Jesteś zdrowy, nie ruszą cie dopóki nie będziesz agresywny. Potrzebują ludzi.
- A ty spokojnie ulotnisz się, doniesiesz na nich i zginę. - jego wyzywający wzrok zaimponował mi. Czyżby grzeczna wiewiórka dostała jaj, wow. Tak czy inaczej, muszę już iść, a on znów uczepił się mojego boku nie pozwalając na ruch.
- Pomyśl logicznie; jak powiesz, że nie żyję, dadzą ci spokój z pytaniami. - zaraz po tym wyrwałem się i wyszedłem z budynku szybkim krokiem ruszając na południe. Byłoby wszystko w porządku, gdyby nie roztrzęsiony krzyk Adietriev'a.
- Marcel!! - zwabił tym nie tylko Powstańców. Z daleka ujrzałem grupę opancerzonych ludzi na koniach i bez; biegli ku tej stronie, z wycelowanymi z daleka snajperkami. Gdy spojrzałem w górę, na budynku nagle zjawili się strzelcy. Ścisnąłem pięści i zacząłem biec do lasu.

< un >

| :: Od Adi'ego CD Marcela :: |

Dźwięk łamanych gałęzi i rozkruszanych kamieni, spowodowany przez maszynę, której odgłosów odpalania i działania silnika nienawidziłem, wybudziły mnie ze snu, który po raz pierwszy od jakiegoś czasu był w pewien sposób spokojny. Z niewiele starszym chłopakiem czułem się niepewnie, aczkolwiek bezpiecznie. Moją głowę od razu zawalały myśli typu: "Powinieneś zwiać, gość nosi w sobie HTE, a ty jeszcze mówisz, że czujesz się z nim chroniony?! On przecież zaraż może cię zabić kretynie!" Ale jednak miał w sobie to "coś". Tę charyzmę, która przyciągała każdego i sprawiała, że nie miałeś ochoty odpuszać go choćby na krok.
Dzień w dzień błądziłem za nim wzrokiem, lustrując go od góry do dołu. Nie zmieniał się w żaden widoczny dla oka sposób, a z psychiką jeszcze jest OK. Czasem gdy się tak w niego wpatrywałem przeszywał mnie nieprzyjemny dreszcz, najczęściej gdy myślałem, że może się zmieni, HTE go opęta i najzwyczajniej w świecie go stracę, nie pomogę mu i któryś z naszych go zabije. Nie wybaczyłbym sobie.
Teoretycznie ten chole.rny czołg przyjechał na zwiady bez dokładnych oględzin, więc mamy nikłe szanse, że nas nie zgarną. O ile wytrzymam spokojnie w jednym miejscu bez gadania i ruszania się. Nim zacząłem się wiercić, znalazł się przy mnie Marcel, który od razi zatkał mi dłonią usta, a silnymi ramionami objął mnie, bym nie drgnął ani o milimetr. Z przerażniem przymknąłem oczy i sam z Siebie, mocniej do niego przywarłem. Słyszałem jak wdycha dość chłodne, a wydycha ciepłe powietrze. Moje serce kołatało jak oszalałe, strach, że nas znajdą z każdą chwilą stawał się coraz większy, a co za tym idzie, coraz bardziej paraliżujący. Oddech miałem szybki, przerywany i niespokojny. Zachowywałem się po części, jakby zaraz miała zalać mnie fala orgazmu.
Słyszałem ich. Słyszałem każdy najmniejszy ruch, oddech, przekręcenie osłoniętej ze wszystkich stron hełmem głowy.
- Nie bój się...- usłyszałem niespodziewanie z prawej strony. Nie powiedział tego oschle, lecz z pewną nutką troski. Te trzy słowa uspokoiły moje nerwowe myśli, oczyściły umysł- Serce wali Ci jak oszalałe, nic Ci przecież nie grozi, Rudy...
Pokiwałem wolno głową. Dodał mi odwagi i podwoił poczucie bezpieczeństwa, a dodatkowo znajduję się w jego objęciach. Cały jednak zadrżałem, gdy usłyszałem z zewnątrz krzyk mężczyzny, wybuch i odjeżdżanie wielkiej kupy metalu. Marcel mnie puścił i ostrożnie wstał, po czym ruszył na zwiady. Też dźwignąłem się na własne nogi, bez jego pomocy, co było niezłym wyczynem biorąc pod uwagę to, że dalej dochodzę do siebie. Opierając się o ścianę, zacząłem iść wzdłuż niej. Rozglądałem się dokładnie. Wtem usłyszałem tych nieumarłych i brzęk stali. Jakby dwa ostrza urderzyły o siebie. Teraz przyśpieszyłem ruchy i nim się spostrzegłem, ujrzałem Marcela w otoczeniu zarażonych. Wpatrywałem się jak wybijał ich bez zająknięcia, mi krajało się serce. Lecz gdy ubił wszystkich, myśląc, że nikogo już nie ma, opuścił broń i spojrzał na mnie. Mylił się... za nim znajdował się jeszcze jeden, który przygotowywał się do ataku. Przełknąłem ślinę, musiałem się przełamać. Uniosłem pistolet, który kiedyś tam mi wręczył. Mężczyzna uniósł wysoko brew, a ja skierowałem lufę ku niemu, to znaczy prawie, bo celowałem tak, by trafić w zarażonego. Spojrzał na mnie złowrogo, a ja się przełamałem i strzeliłem, prosto w czoło stwora. Wyraz twarzy Marcela był nieodgadniony, a ja przerażony tym co zrobiłem, upuściłem pistolet i przywarłem plecami do ściany. Właśnie kogoś zabiłem... a co jeżeli to był ktoś bliski? Co jeżeli to był przykładowo żołnierz, który wtedy krzyknął. Zasłoniłem usta dłonią i zsunąłem się na ziemię, wpatrując się w narzędzie zbrodni. Marcel podszedł do mnie i ukucnął przede mną, wbijając swój wzrok w moje oczy. Sięgnął po pistolecik i wręczył mi go.
- Gdybym się zmienił musisz mnie zabić, rozumiesz?- wyszeptał- Musisz- powtórzył, a ja pokiwałem głową.
- Ale ja nie chcę... nie chcę zabijać, nie mogę zabijać, to przecież tak bardzo złe.
- Adi, dzisiejsze czasy wymagają drastycznych środków.
- To pierwszy człowiek, którego zabiłem i chciałbym, by był też tym ostatnim...
- Nie będzie- wstał i podał mi rękę, którą chwyciłem, pomógł mi wstać po czym wolno ruszyliśmy w głąb budynku.

(Szalalala bamba...)

sobota, 9 maja 2015

| :: Od Marcel'a CD Adi'ego :: |

  Podszedłem do niego, podałem mu pistolet i poklepałem po ramieniu. Było z nim źle, ale nie do końca wiem, dla czego. Zakładałem, że to antidotum miało wiele skutków ubocznych i teraz, gdy walczy z HTE, wprawia jego ciało w stan chwilowej agonii. I skąd ja wezmę wodę, to nie jest możliwe, co prawda niedaleko jest rzeka, mogę ją zagotować, wtedy znowu musi czekać. Z jednej strony lepiej wytrzymać godzinę, niż parę dni, z drugiej najlepiej byłoby podać mu cokolwiek od razu. Ruszyłem w stronę dawniej życiodajnego źródełka z pustą butelką w ręku i nożem na wszelki wypadek. Około dziesięciu minut zajęło mi dotarcie na miejsce i wypełnienie jej, nic nie stanęło mi na drodze, żadne zwierze, człowiek, czy też Powstaniec. Kolejne dziesięć wracałem się do Rudego. Zasnął, głupi. A gdyby coś go zaatakowało? Nawet by nie zauważył, od razu by został zabity, a potem by mnie prześladował jako odmieniec.. Nalałem ją do płyty gdzie wcześniej przygotowywałem posiłek. Usiadłem, podwinąłem nogawkę przyglądając się szwom. Były gdzieniegdzie oblepione czarnymi strupami, które przechodziły wyżej, w stronę kolana. Zignorowałem to, złapałem za kawałek odciętego mięsa z królika i wgryzłem się. Z chęcią zjadłem do końca, bo jak swoje to swoje i zaraz podczołgałem się pod towarzysza ucieczki. Zacząłem nim ruszać i powtarzać ,,hej" by się zbudził.

~

  Na noc doprowadziłem nas do sklepu, w którym po oczyszczeniu zamknęliśmy się w jednym pomieszczeniu by spokojnie się wyspać przed wędrówką. Miało być na chwilę, parę godzin, ale zostaliśmy na dobre cztery dni, żeby odzyskał siły. Jadł wystarczająco, pił wodę.. Czyli była szansa na przeżycie. Tak czy siak, to ja teraz byłem tym ,,niepewnym" i to na mnie powinien uważać.
  Dzisiaj, czyli piątego dnia, na dworze było bardzo głośno. I tu nie chodzi o wiatr, czy burzę, było słychać czołg. Jebany czołg, dużą i potężną maszynę do zabijania. Przez okno przyglądałem się jak zwiadowcy przemierzali miasto, widocznie szukając czegoś. Nie wchodzili nigdzie.. Czyżby tylko patrolowali?

<Huns>

| :: Od Adi'ego CD Marcela :: |

Ostatnie co pamiętam przed "zapadnięciem" w sen, to strzykawka. Stałem się królikiem doświadczalnym, a teraz mam drgawki. Kiedy się obudziłem, otworzyłem szeroko oczy i wydałem jęk spowodowany bólem, który rozsadzał moją klatkę piersiową. Białe ściany, aż raziły. Na łóżku obok spoczywał, ubrany w "suknię" tego samego koloru co ściany, Marcel. Jemu tego nie podano. Czułem się coraz gorzej, aż w końcu do sali wkroczyło dwóch lekarzy. Zawiśli nade mną jak kaci, co było prawdą i pokręcili głową. Odpięli mnie i zaczęli wynosić z pokoju. Załkałem głośno. Kiedy dotarli do drzwi, jednego z nich popchnąłem na framugę, a drugiego przewróciłem własnym ciężarem. Z trudem, ale jednak, dźwignąłem się na nogi i doczłapałem do chłopaka, trzymając się za pierś. Odpiąłem go od łóżka, po czym wycieńczony padłem na kolana.
- Adi?- ukląkł przy mnie i położył dłoń na moim ramieniu.
- Na mnie za późno- wychrypiałem ze łzami w oczach.
- Adi, co ty pi*przysz?
- Dali mi to antidotum... ono skraca życie...- złapałem skrawek jego koszuli i kurczowo zacisnąłem na nim palce- idź...
- Nie- nagle mnie podniósł i wybiegł z sali. Zacząłem co rusz skamleć, jęczeć, syczeć, a z kącików ust popłynęły mi łzy. Nie pamiętam co działo się dalej, bo najzwyczajniej w świecie zemdlałem z wycieńczenia.
***
Leżałem pod jakimś drzewem. Nie docierało mnie do mnie co działo się dookoła, jedyne co czułem to przyjemny chłód na czole i zapach pieczonego mięsa. Przypomniały mi się czasy, gdy jeszcze miałem dom, gdy zapach pieczonej kaczki rozchodził się po pokoju. Przywróciło mi zmysły, a gdy to się stało ujrzałem niedaleko siebie Marcela siedzącego przy ognisku. Zakaszlałem i złapałem się za brzuch, który potwornie mnie bolał. Suchość w gardle i pieczenie języka, dawało się we znaki.
- W-wody- wyszeptałem cały drżąc. Wzrok chłopaka skierował się ku mnie. Pokręcił głową.
- Nie mam... niestety nie mam wody- te słowa dobiły mnie totalnie. Zaszlochałem gorzko- jest mięso...
- Nie chcę mięsa! Wody!
- Zedrzesz gardło. Zaraz pójdę poszukać- wstał i otrzepał się z piachu.

(Yahaha weny nie ma!)

piątek, 8 maja 2015

| :: Od Marcel'a CD Emil'a :: |

  Zagryzałem zęby, raniąc czasem język, aby tylko nic nie powiedzieć. Wokoł mnie latało wiele lekarzy, doktorów, pielęgniarek, wszyscy sterylnie ubrani. Na samym początku chciałem się wyrwać, ale skutkiem było zastraszenie, że uśpią mnie, bym im nie przeszkadzał. Skoro i tak mam czymś oberwać, niech to będzie na trzeźwo, gdy będę kontaktował. Gdyby nie Emil, nie siedziałbym w małym, białym pokoju, z dziwnymi urządzeniami, zamknięty szczelnie i to w samym gnieździe os. W pewnym momencie wszyscy wyszli, byłem sam, ale po minie kobiety która mnie ostatni raz odwiedziła wiedziałem, że już otrzymali wyniki, które potwierdzały, że jestem zakażony. Jestem niebezpieczny, mogę się przemienić, a oni albo się mnie pozbędą, albo zrobią ze mnie królika doświadczalnego.
  Która to już godzina bez snu, ile czasu spędziłem na samej wodzie, nie wiem. To nie było ważne, skupiłem się na dwójce mężczyzn w rękawiczkach i fartuchach wchodzących do mojej ,,izolatki". Bez emocji wzięli mnie za łokcie i poczęli pchać do wyjścia. Rzucałem się, cofałem i w odpowiednim momencie przewróciłem gościa po prawej, a tego po lewej uderzyłem w twarz, przygniatając do ziemi. Dostał jeszcze dwa ciosy, a ja wolny pobiegłem korytarzem. Ktoś z tyłu krzyknął, że B14 uciekł, a ja sapnąłem rozglądając się za jakimś wyjściem. Wreszcie wyrosły przede mną szklane drzwi z napisem EXIT. Złapałem klamkę, pociągnąłem, ale były zamknięte..
- Marcel. - głos Emil'a rozbrzmiał parę metrów ode mnie. Oparłem sie natychmiastowo o owe drzwi, zaciskając pięści. Podchodził coraz bliżej, nie martwiąc się tym, że może oberwać, bo przecież jest silniejszy, większy i sprytniejszy. Nareszcie stanął parę centymetrów przede mną, patrząc mi wprost w oczy, z nieodgadnionym wyrazem twarzy. W dali dostrzegłem rudą czuprynę, był prowadzony tak jak ja wcześniej. Pomachałem mu bardzo powoli, Emil się odwrócił i wtedy kopnąłem go w krocze, szybko wymijając jego, jak i inne osoby. Dopadłem młodszego chłopaka, wyrwałem go z rąk morderców i w ten sposób zamknąłem nas w jakimś gabinecie z blondynką. Na blacie miała pistolet, widząc nas od razu go chwyciła, udało mi się ją dopaść i odebrać. To był ułamek sekundy - wycelowałem i strzeliłem prosto między jej oczy. Krew rozbryzgała, a martwe ciało opadło. Nastolatek był wstrząśnięty, chciał coś powiedzieć, ale mu nie pozwoliłem. Popchałem go pod okno i szybko je wybiłem. Pozbyłem się resztek ostrych krawędzi i kazałem mu szybko przez nie wyskoczyć. Wahał się, popchałem go lekko i podbiegłem do drzwi, które zaraz zostały otworzone kopnięciem. Już nie patrzyłem na to, kto tam stoi. Strzał, drugi, trzeci.. ponad sześć ciał padło postrzelonych, nie zawsze w głowę, częściej w pierś lub brzuch. Naboje się skończyły, a przyszło ich o wiele więcej. Rudy wyskoczył, a ja za nim, turlając się po grubej warstwie worków. Brama była niedaleko, wystarczyło do niej podbiec. Byliśmy już tak blisko, gdy strzał, nie tak mocny jak z kulki, wyrył mi w plecach dziurę. Jęknąłem, chcąc podbiec jak najbliżej i ujrzałem opadającego Adi'ego. Obraz mi się zamazywał, to musiał być środek usypiający..

~

  Wreszcie się obudziłem. Znów ta sterylna biel, jednak wokół mnie nie było już żadnych przedmiotów, którymi mógłbym zaatakować. Byłem przykuty do łożka, przebrany w jakieś krótkie wdzianko i widocznie umyty. Aż tak się postarali.. Obok, w takim samym, spał niespokojnie Rudy, co rusz krzywiąc się i rzucając na boki.

< Adi >

| :: Od Emil'a CD Marcela :: |

Strzeliłem jedną celną kulkę między oczy jednego z zarażonych, który próbował dotrzeć do bruneta. Tuż obok mnie stanął mój brat opierając na ramieniu wiatrówkę i coraz wysyłając serie trzech pocisków w ciała nie-ludzi. Za naszymi plecami stał sparaliżowany Rudy ściskał on w dłoni zapalniczkę, aż mu kostki  zbladły. Marnowałem kolejne strzały i minuty, aby tylko uratować  tego amatora mocnych wrażeń. W mgnieniu oka przepędziliśmy zgraje zarażonych z dala od pomnika w tym czasie Adicośtam pomógł Marcelowi.
- Dzięki - wymamrotał do nas.
- Nie dziękuj tylko chodź - warknąłem, odwróciłem się i ruszyłem szybkim krokiem w drogę powrotną.
~ ~ ~ ~
Stanąłem nad wijącą się postacią w dolę i z czystą przyjemnością. Przetarłem jedną dłonią oczy, a następnie przeciągnąłem się. I tak nie miał ze mną szans. Szybko opuściłem dłonie i złapałem go za fraki. Zaczął się szarpać na marne. Ciągnąłem go po podłożu z powrotem do obozu. Nie patrzyłem czy uderza na coś czy też nie. Zwyczajnie wlokłem go za sobą.
- Przepra-szam... A, e du-usz-sze ssssssie - syczał.
- Nie piskaj - powiedziałem, po czym ziewnąłem niczym lew. Najchętniej bym teraz drzemał, ale komuś zachciało się uciekać. Ugh, wkurza mnie, ale nie jestem świadom dlaczego o niego dbam.
~ ~ ~ ~
Mijajć ostatnie wzniesienie ukazał się nam nasz cel podróży. Ogromny budynek otoczony murem z taką ponurą pogodą przypominał bardziej twierdze Draculi, niż United Federation Stations. Ucieszyłem się w duchu, iż to koniec tej zabawy w kotka i myszkę z dzieciarnią.
- Co to do cholery jest? - spytał się Młodziak.
- Tam gdzie idziemy - odpowiedziałem - Idziemy!
- Nie zamierzam tam iść - powiadomił nas.
- Nic zamierzam się z tobą bawić - warknąłem i stanąłem naprzeciw niego.
- To się nie baw.
- Jak chcesz - traciłem już do niego nerwy, złapałem go i przerzuciłem sobie przez ramię. Koniec. Impreza skończona. Dostałem parę razy w plecy od niego.
- Idziemy dalej - rozkazałem.
~ ~ ~ ~
Każdy pojedynczo został zabrany na badania. Oczywiście je jako jeden z federacji poszedłem na nie pierwszy, potem ten którego poszkodowanego znaleźliśmy na równinie, a następnie mój Calvin i Marcel. Siedziałem i czekałem na grupę.
~ ~ ~ ~
Zostałem sam z Dr. Iriną Ivanienko, którą znałem bardziej niż Cala. Nie zręcznie bawiła się okularami przystępując z nogi na nogę.
- Mam nie dobre wieści - mruknęła - Ale i pocieszające.
- Poproszę w tej samej kolejności.
- Ta dwójka młodych mężczyzn na HTE w obiegu krwi, lecz...
- Kurwa, to takie oczywiste!
- Spokojnie, mamy asa w rękawie. Wynaleźliśmy lek, albo nie do końca lek.
- No to go im podajcie?
- Ma to skutek uboczny.
- Jaki niby?
- Skraca długość życia.
- O ile?
- Różnie im osoba jest silniejsza tym mniej się skraca. Nie jestem pewna czy im go...
- Podajcie im go. Tak jestem w stu procentach pewien swojej decyzji - uprzedziłem jej kolejne pytanie. Zacząłem gryźć kostki kiedy odeszła. " ZASRANI GÓWNIERZE!"

< mosz D: i tak nie jest całe >

środa, 6 maja 2015

| :: Od Marcel'a CD Adi'ego :: |

  Wpatrywałem się pusto w lekko tlące się ognisko, oraz w drobne pyłki unoszące się nad nim wysoko w górę. Było to raczej mało pożyteczne, a w dodatku obiecałem sobie, że będę jadł. Ale co poradzić, jak po akcji w rynku mój apetyt zmalał jeszcze bardziej, a co gorsza, jak cokolwiek przełknę, to zaraz czuje jak mój brzuch protestuje i zbiera mi się na wymioty. Czy tak było zawsze, nie wiem. Nie chciałem zwracać uwagi na tą kłócącą się dwójkę, ale musiałem chociaż trochę udawać normalnego, bo jeszcze by coś zauważyli i wtedy nie obyłoby się bez pytań, na które trzeba odpowiedzieć szybko, by nie wyszło, że kłamiesz. A to trudna sztuka. Druga rzecz, a raczej osoba, to ten ruski chłopak, który usiadł na drzewie, jakby nie bał się, że zaraz coś go zacznie gryźć. Gdy się przyjrzałem, to jednak szanse były małe, bo te drobne stworzenia panicznie unikały otwartych miejsc, oraz [o dziwo] bały się też słońca. Wiedział, że byłem zadrapany, wyssał jad, ale.. Może nie powinienem o tym teraz myśleć, to tylko przypuszczenia. Ale wracając, zawsze mógł powiedzieć o tym Emil'owi, ma na mnie haka, dla tego trzeba się wynieść. Już, teraz, zaraz.
- Calvin, on ma rację. Most może być dobrym pomysłem. - wtrąciłem się podchodząc bliżej starszego. Nie spuścił jednak wzroku z brata. Oboje lustrowali się, teraz już, w ciszy miażdżąc spojrzeniami, które gdyby mogły, biły by też obserwatorów. Złapałem go za ramię, niestety ściągnął moją dłoń z łatwością, lecz i siłą. Zatoczyłem się w tył, stanąłem i syknąłem, dotykając go. Zapiekło, oj zapiekło. W mig wróciłem pod drugie drzewo, siadając i opierając się o nie. Dyskretnie podwinąłem rękaw i ujrzałem siny odcisk dłoni, który za nic nie schodził. Przeraziłem się.
  Zaraz po tym podciągnąłem nogi pod brodę, opierając się o nie. Siedziałem dopóki psiarz nie podszedł i nie zapytał, czy wszystko dobrze. Okłamałem go mówiąc, że owszem, dobrze i położyłem się na boku, przykrywając własną kurtką po uszy. Nie zasypiałem, czekałem, aż ktokolwiek z misją wartowniczą odejdzie dalej. Na szczęście dziś pilnował młodszy z rodzeństwa. Godzina mu wystarczyła, by poszedł nieco dalej, rozprostować nogi. Skorzystałem, zakradłem się do Emila i cicho otworzyłem torbę, wyjmując z niej pierwszą lepszą broń. Była mała, a w ciemności trudno było zobaczyć. Włożyłem ją za pasek, dobrałem wcześniej wspomniany tasak i teraz szukałem w drugiej. Wyjąłem parę butelek wody, wielki worek z trzema królikami i tyle mi wystarczyło. W dzień przygotowałem sobie zapas medykamentów. Byłem gotowy.
  Zacząłem iść na kucaka w przód, zostawiając za sobą obóz. Byłem na tyle daleko, by nie było widać wartownika, lecz nie na tyle, by zniknąć z oczu śpiących. Zaczęły się gałązki, które bardzo mocno strzelały. A ja na nie deptałem. Psy mają jednak dobry słuch, bo oba wstały z miejsc warcząc z daleka i szczekając pobiegły ku mnie. Rzuciłem się biegiem, po pięciu minutach biegu samiec wskoczył mi na plecy, a za nim samica. Upadłem kryjąc się dłońmi, a one po obwąchaniu tylko mnie otoczyły. Przeklinałem się w myślach. A straciłem oddech dopiero wtedy, gdy Emil, trochę zaspany, podszedł do mnie z latarką, kpiąco marszcząc brwi i świecąc mi w oczy, które nawiasem również mnie bolały..

<uh, teraz dajcie mu uciec>

Witamy Skyggen Makt


| :: O mnie :: |
  • |Uzbrojenie:| Ma swój sztylet, który traktuje jak boga, a poza tym może coś się znajdzie..
  • |Imię:| Skyggen Makt 
  • |Nazwisko:| Makt, traktuje jako nazwisko, więc zwracaj się do niej tylko Skyggen Makt.
  • |Data urodzenia:| 07.09.2008 r
  • |Wiek:| 22| Dwadzieścia dwa
  • |Ranga:| Beginner
  • |Głos:| Still Here
  • |Zwierzę:| [X] - Fretka Vegeta, 2 lata
  • |Wiara:| Ateista
  • |Charakter:| Skyggenjest... Dość trudnym stworzeniem. Jest to dziewczyna (nawet) przyjacielska i inteligenta, lecz szybko się niecierpliwi. Potrafi być wyluzowana przez co często pakuję się w opresje. Jest ona otwarta na nowe znajomości. Czasami jednak wydaje się być oschła i nieczuła wobec przyjaciół, ale zależy to od dnia. Jest dość ambitna, ale często chce, a nie może. Niekiedy palnie jakąś głupotę i reaguję na niektóre sytuacje dość impulsywnie. No cóż... nikt nie jest idealny. Adrenalina i przygody to jej drugie imię. Nie zawsze jest świadoma swoich możliwości. Szanuje innych, ma jedną zasadę - będę się do Ciebie zwracać tak, jak Ty będziesz zwracał się do mnie. Ale jednak rzadko się do tego stosuje. Honor interpretuje inaczej niż inni. Czasami zamyka się w sobie, wtedy jest wredna i opryskliwa dla każdego kto się napatoczny, nieważne, czy to wróg, przyjaciel czy ktoś jeszcze. Lepiej się wtedy trzymać od niej z daleka. Kiedy tylko zapragnie, potrafi przyjąć maskę obojętności, wtedy po prostu nie można w niej wyczuć ani zobaczyć choćby najmniejszej emocji. Najpierw pozna,gdyż nie chce dodatkowych kłopotów z nieznajomymi. Jeśli więc odkryje, że ktoś jest godzien jej zaufania, jest wobec niego lojalna i zawsze chętna do pomocy. Czasem potrafi kłamać..No dobra,dość często,ale tylko w obronie własnej.Wycierpiała w życiu dość dużo ,więc jest dość wyczulona na kłamców. Zwykle jej się nie chce i wykorzystuje wszystkich, by jej pomogli. Robi wszystko dla siebie, bo po co wysilać się dla innych? Ich można tylko drażnić, bo tylko na to zasługują. I oto właśnie Skyggen, zagadka świata i dziewczyna którą ciężko zrozumieć.
  • |Zainteresowania:| Drażnienie wszystkiego co się rusza[Ulubione zajęcie] i zabijanie[Takie przyboczne]. Korzystanie ze sztyletu. Czasem zabije, czasem po prostu wytnie coś na drzewie. Zależy.
  • |Styczność z zarażonymi ssakami:| Około 78, ale nie liczy.
  • |Ilość zabitych zarażonych:| 89
  • |Ilość zabitych ludzi:| Coś tam się trafiło..
  • |Wierzysz w:| ,,Ja w nic nie wierzę, bo po co?"
  • |Planuje w życiu:| Powybijać zarażonych i słabych. Przetrwają najsilniejsi. Jak już będzie po wszystkim wróci do normalnego życia.
  • |Lęka się:| Raczej nie, choć może coś tam by było..
  • |Rodzina:| Ha ha! Nie.
  • |Partner:| Ona raczej nie ma partnera - pobawi się i przestanie.
  • |Miejsce zamieszkania:| Nie ma ,,domu''.
  • |Przeszłość:| Normalna nastolatka, kradzieże, zabójstwa.. Nic szczególnego.i.
  • |Właściciel:| żmijeczka8
  • |Inne zdjęcia:| Nie jest fotogeniczna, przykrość :C

| :: Od Natalie :: |

Apokalipsa, coś czego nikt się nie spodziewał. No właśnie, apokalipsa… Lepiej jak zacznę od początku. Wszystko było do zniesienia, jednakże od roku 2025 wszystko zaczęło się komplikować. Gospodarka upadała, ludziom brakowało pieniędzy, byli wyziębieni, schorowani… W kolejnych latach, kiedy to ludzie zaczęli mieć problemy ze wzrokiem, a różnorodne ssaki także zaczęły mieć z tym problemy. Jednakże udało się wytworzyć szczepionkę z jadem Jaszczurki Mulistej, to co się wydarzyło później, nikt się tego nie mógł spodziewać… Szczepionka z jadem zaczęła powodować gorsze schorzenia, wzrok nie był jedynym zagrożeniem, także była to skóra na której zaczęły się pojawiać strupy. Zdrapywanie ich powodowało rozchodzenie się w kolejne miejsca na ciele. Większość zakażonych umierało, jednakże choroba nie dawała za wygraną. Jad jaszczurki mulistej zaczął wzmacniać komórki RE, co powodowało rozrost… Kiedy człowiek umierał, komórki RE przejmowały nad jego mózgiem kontrolę, co prowadziło do ‘’ożycia” istoty… I tak apokalipsa trwa do roku 2030, federacja jednostek zbiera siły. Jednak są jeszcze taka grupa osób, które zabijają zarażonych… Nazywam się Natalie Miller. Mam 17 lat i już wiele przeszłam w swoim życiu. To co było wcześniej jest nie ważne, żyje teraźniejszością… Żyję chwilą, bo nie wiadomo czy jutro jeszcze będę żyła. Dzisiejszy dzień zaczynał się jak każdy, od wschodu Słońca o godzinie 6:21, przez całą noc nie spałam, po raz kolejny. Wstałam z łóżka i założyłam T-shirt, podarte w niektórych miejscach jeansy, oczywiście bieliznę oraz skarpetki. W chacie w której mieszkam, nie wiem co tutaj jest, bo spędziłam tu tylko jeden dzień. Założyłam buty i podeszłam do malutkiego okna w chacie. Przyłożyłam czoło do zimnej szyby i wzrokiem szukałam czy nie ma nikogo w pobliżu. Chcąc nie chcąc i tak wyjść trzeba. Nie mogę siedzieć w czterech ścianach. To nie jest w moim stylu… Niechętnie odsunęłam się od okna i obróciłam się na pięcie, skierowałam się do drzwi i złapałam za klamkę. Nacisnęłam na nią i wyszłam na zewnątrz rozglądając się uważnie. Zamknęłam za sobą drzwi. Nawet nie wiem gdzie co jest, chociaż nie. Wiem gdzie jest jakaś stara biblioteka i gdzie był albo nadal jest jakikolwiek sklep z jedzeniem… Ruszyłam przed siebie, nadal czułam się nieco niepewna czy dobrze zrobiłam wychodząc z chaty. No, ale prędzej czy później bym to zrobiła. A przejmować też się nie powinnam, bo to się może źle skończyć. Życie w strachu to nie dla mnie, chociaż są czasem takie momenty… Idąc pustą ulicą rozglądałam się jeszcze przez chwilę. Nie wiedziałam gdzie jestem. Szłam z jedną ręką w kieszeni, w której miałam scyzoryk, który noszę zawsze przy sobie. Zakręciłam się i patrzyłam na drogę, która się ciągnęła przede mną. Nie widząc żadnej żywej duszy, postanowiłam zawrócić i tak też zrobiłam. Wracałam chodnikiem do chaty, patrzyłam na swoje buty, a na drogę patrzeć raczyć nie chciałam. Tak też czułam się obserwowana. I to było hm… Niezręczne? Takie dziwnie uczucie przeszywające moje ciało. Czy to moje złudzenie? Czy może tak jest naprawdę? Nikogo nie było w okolicy, to chyba mam jakieś złudzenia. Chociaż… Nie, o czym ja myślę? Po co mam się nakręcać, że ktoś by mnie obserwował. Przecież można mieć różne zajęcia a nie obserwowanie kogoś. Pff… Podniosłam głowę do góry. Tuż blisko chaty, w której obecnie ‘’mieszkałam”, ktoś stał i czekał jakby ktoś stamtąd miał wyjść i mu coś dać. Kto to mógł być? Zaczęłam się zbliżać do mojego ‘’domu’’, osoba zwróciła się w moją stronę… Przeraziłam się nieco, ale dalej szłam w jego stronę. Czułam jak nogi robią mi się z waty, a ja się skurczyłam. Takie nie przyjemne uczucie, jednak dalej szłam i jakby nigdy nic podeszłam do domku, położyłam rękę na klamce, a kiedy miałam już wejść do środka zatrzymało mnie tej osoby głos.
<Ktoś?>

| :: Od Adi'ego CD Marcel'a :: |

Niedawno, po napadzie na mnie, przez zakażonych, znaleźli mnie trzej starsi ode mnie mężczyźni. Jeden napuszony jak paw, drugi neutralny, a trzeci, dość opiekuńczy i litościwy, bo jak się okazało, to on mnie przenosił, gdy nie byłem do tego zdolny. "Szef", jak to określałem tego wywyższającego się, napakowanego jak zakażony wirusem HTE, nazywał się Emil... nazywam go jednak (w myślach! Heh...) Elek Kartofelek... nie no, Adi co ty odwalasz?! Neutralny, najmłodszy z tamtej trójki, i nawiasem mówiąc najprzystoniejszy (Adi ty lizusie!) zwał się Marcel... Marcepanek taki! Ale oczka to ma śliczne i nosek taki... "Przyjacielski" typ to z tego co pamiętam... Calvin. Jest bratem "szefa". Po cholercię to piszę skoro to wiecie?! A ja? A ja to Adietriev... Adi... widziałem rozbawienie w oczach pozostałej trójki gdy się przedstawiałem. Wszyscy takie angielskie imiona, a tutaj Rosjanin... dodatkowo rudy... DZIĘKUJĘ CI LOSIE! Gdybym był chociaż przystojny... albo mądry... lub silny... ale nie! Jestem rudy! I ciapowaty! No, nie do końca tak ciapowaty... Wrzask Marcepana (kocham przydomki ) od razu zaalarmował nam, że jest źle. Po stopniu i łamliwości krzyku można było powiedzieć, że albo ktoś go nieźle pcha, albo zaatakowały go skażone istoty. Na szczęście była to ta druga rzecz. Ja i Calvin zerwaliśmy się jak oparzeni, w końcu wspólnika się nie zostawia na pożarcie, a Emil? Emil to Emil... zaciągnęliśmy go w miejsce skąd dochodził wrzask, a tam zastaliśmy ładną grupkę zakażonych i przerażonego Marcela na pomniku. Bracia, niczym jeden mąż, ruszyli naprzeciw wrogom, podczas gdy ja zająłem się ściąganiem chłopaka. Przerażony i rozdygotany, próbował coś ukryć. Był blady jak ściana. Po zabraniu go w ukrycie, mimo jego przeciwskazań i zakazów, zacząłem go dokładnie oglądać. Natrafiłem na ranę. Dużą ranę na piszczelu. Nawet głupi domyśliłby się, że to od skażonych. Jego wzrok mówił coś w stylu: "I co? Zadowolony?". Czyżby myślał, że go zabiję? Biedak nie wie, że znajduje się naprzeciw osoby, która już raz została podrapana. Czym prędzej przyłożyłem usta do jego rozcięcia na nodze i zacząłem wysysać krew, by wypluwać ją na ziemię. Jego krążenie, na szczęście, było dość wolne, więc najdalej umiejscowiony wirus nie powinien znajdować nie głębiej, niż w kostce, lub kolanie. Tym sposobem, starałem się usunąć jak najwięcej skażonej cieczy. Na ziemi zamiast purpurowej plamy, znajdowała się czarna. Z każdym na nowo wyssanym mililitrem, stawała się jaśniejsza. Jednakże, nie mogłem go pozbawić tak dużej ilości płynów, bo jeszcze nam tutaj padnie. Zaprzestałem więc czynności, wyjąłem z plecaka resztki wody utlenionej, obmyłem ranę i przy okazji swoją jamę ustną, zdjąłem szalik po matce i owinąłem nim nogę chorego. Zasłonił to dokładnie, po czym z moją pomocą wstał. Zaczęliśmy wiać. Niedługo po tym dołączyli do nas cali i zdrowi "partnerzy" z grupy. Niby trzymamy się razem, ale jednak "każdy sobie rzepkę skrobie"... Dotąd jedyne co do nich powiedziałem to moje imię i nazwisko, dalej milczałem. Nie lubiłem mówić o sobie, a skoro się nie dopytują, to nic nie będę gadał. Na co im tak zbyteczne informacje? I tak zginiemy... jedni dziś, drudzy jutro, a niektórzy za rok. Jednak każdego to spotka i nie ważne, czy od zakażenia, czy może śmiercią naturalną. Miałem jedynie nadzieję, że Marcelowi nic nie będzie i "wyzdrowieje" tak jak ja. Trzymaliśmy całą tamtą sytuację w tajemnicy przed braćmi Blondsky. Szkoda byłoby stracić taką jednostkę. Szkoda by było stracić jakąkolwiek jednostkę! Moje plecy dochodziły do siebie. Byłem niezmiernie wdzięczny Calvin'owi, że mnie zabrał, a nie potraktował kulką w łeb. Ale jako nowy, muszę się przyporządkować. Jest tutaj pewna hierarchia, której nie należy zachwiać. Wolę stać z boku i pomagać. To moja rola tutaj. Nie wtrącam się, jestem cichy i przystaję na wszelakie propozycję. Niech mnie wykorzystują ile wlezie, to moje podziękowanie za odratowanie z katorgi i powolnego odchodzenia. Podobne sytuacje odbywały się jeszcze kilka razy. Nic dziwnego, przecież nadeszła apokalipsa i jesteśmy prawie sami. Im zabijanie "nieumarłych" szło banalnie, ja tylko je ogłuszałem. To im na pewno przeszkadzało. Nowy, jest rudy, jest Ruskiem, nie mówi, ma dziurawe ręce i nie zabija. Jestem bezużyteczny i słaby, a oni jeszcze mnie w pewien sposób przyjęli. Jednego dnia, gdy jedliśmy upieczone, odkażone mięso, to znaczy my jedliśmy, bo Marcel ledwo tykał posiłek, bracia zaczęli się o coś kłócić. Jako iż kończyłem już spożywanie, wziąłem kawałek w usta, podszedłem do najbliższego drzewa, wspiąłem się na nią w stylu prawdziwej wiewiórki i usadowiłem się na grubej, ogołoconej gałęzi. Czemu ogołoconej? Bo zakażone ptaki i gryzonie, nigdy nie wchodzą na takie, gdyż mogłyby zostać zauważone. To nie są tak durne zwierzęta, wraz z wirusem HTE stały się dziwnie inteligentne. Przypatrywałem się kłótni z drzewa. Niepokoiło mnie zachowanie Marcela, który prawie nic nie je i ledwo pije...

(Omfg pisanie w klimacie apokalipsy jest niesamowite, ale trudne, jak dla mnie )

wtorek, 5 maja 2015

Witamy Laurę Tenri Kanon


| :: O mnie :: |
  • |Uzbrojenie:| AK47, pistolet, sztylet
  • |Imię:| Laura Tenri 
  • |Nazwisko:| Kanon
  • |Data urodzenia:| 20.03.2005
  • |Wiek:| 25|dwadzieścia pięć
  • |Ranga:| Resistant
  • |Głos:| Someone Like You (me)
  • |Zwierzę:| --
  • |Wiara:| ,,Szatan tępi równie dobrze, co Bóg." 
  • |Charakter:| Dla niej nie ma czegoś takiego jak przyjaciele na zawsze. Od małego uczono ją, żeby być twardą kobietą i nie dać sobie podskoczyć, bo gdy raz popuścisz, będą się na tobie mścić. W środku jest dobra, miła i potrafi opiekować się każdym, na zewnątrz natomiast sucha, bezinteresowna, a przede wszystkim wolna. Cisza z jej strony jest drwiąca, czasem brakuje jej słów na głupotę tego świata. Zbuntowana, okazuje to swoimi tatuażami i ciągle zmieniającymi się preferencjami. Ma ciężką rękę, jak przywali, ślad zawsze zostaje. Pociągająca, mimo swoich małych piersi potrafi uwieść nawet tych najtwardszych. Sprytna, pomysłowa, sprawna fizycznie i psychicznie. Obdarzono ją dobrym okiem dla sztuki i muzyki, ale to już nie na te czasy, chociaż, przyszłość może też od tego zależeć. 
  • |Zainteresowania:| Dobra zabawa, muzyka i glany. Tyle jej wystarczy, by odleciała. Zakochana w swojej zwariowanej osobistości, dusza imprezowicza. Potrafi zabijać Powstańców idąc muzycznym krokiem i robi to z wielkim bananem na twarzy. 
  • |Styczność z zarażonymi ssakami:| 24
  • |Ilość zabitych zarażonych:| 97
  • |Ilość zabitych ludzi:| 31
  • |Wierzysz w:| Nie ma zdania.
  • |Planuje w życiu:| Chciałaby zebrać masywną grupę ludzi i założyć drobne miasto, dobrze chronione i zabezpieczone. Tam mogłaby wszystkimi rządzić i uczyć przyszłe pokolenia, że trzeba być silnym. Masz miękkie serce? Przyda ci się twarda dupa.
  • |Lęka się:| Boi się tylko samej siebie.
  • |Rodzina:| Większość z jej rodziny umarła, ale jej przyrodni brat kiedyś zostawił wiadomość, że kieruje się na zachód a, że był on tak samo twardo-dupny, pewnie przeżył.
  • |Partner:| --
  • |Miejsce zamieszkania:| Nie zatrzymuje się nigdzie na dłużej niż na noc.
  • |Przeszłość:| Pracowała w małej restauracyjce z deserami dopóki większość ludzi na świecie nie zmieniła się w chodzące zarazki.
  • |Właściciel:| Jedyny
  • |Inne zdjęcia:| --

| :: Od Marcel'a CD Calvin'a :: |

  Spojrzałem na zadowolonego z siebie Calvin'a, który chętnie podniósł wijącego się chłopaka i poprawił na sobie, idąc tak jak wcześniej, ciężar nie robił na nim wrażenia. Zatrzymałem się w miejscu, w którym leżał i kucnąłem, dotykając lekko zaschniętej krwi. Gdyby był zarażony, byłaby czarna i byłoby jej mało, lub cała powódź. To natomiast wyglądało jak zwykła rana. Miał szczęście, że trawa była sucha, a śnieg przestał padać wczoraj. Bogu ci dzięki za wysokie temperatury. Rozejrzałem się jeszcze i westchnąłem. Nic po sobie nie pozostawił, nawet najmniejszego plecaka z czymś użytecznym. Nie podobało mi się to, że grupa się powiększa. To całkiem popsuło moje plany i nawet gdybym wymyślił, jak przekonać Emil'a, byłoby za duże ryzyko. Wstałem z kucaka i dogoniłem ich, nie odzywając się już ani słowem. Nie zatrzymaliśmy się na noc, a dopiero pod koniec drugiego dnia. Nikt nie zwracał na mnie uwagi, oprócz rudego nastolatka. Chciał mnie chyba o coś zapytać, ale poddał się na czwartej próbie. Nie irytował mnie, był.. nawet sympatyczny, z wyglądu. Natomiast wkurzał mnie Emil, bo za każdym razem jak chciałem z nim wyrównać kroku, przyśpieszał.
  Oparłem się o drzewo i przymknąłem powieki, drzemiąc wpół-jawie. Nawet jedzenie które pachniało wyśmienicie, czyli nie jak zgnilizna, nie zdołało mnie zbudzić. Jeszcze parę dni i odejdę, tylko niech wreszcie dadzą mi wartę. Potrzebuje tasaka który ma Calvin i jedzenia, na tydzień.. z ich umiejętnościami poradzą sobie bardzo szybko. Co innego ja. Nadchodziła horda, a ja kierowałem się w ich stronę. Przynajmniej chciałem się kierować.
- Marcel. - surowy głos młodszego z braci doprowadził mnie do porządku. Z niewyraźną miną przysiadłem się do ogniska, wpatrując w kij z nabitym mięsem.
- Ja.. nie chce. - wykrztusiłem. Upiłem łyk wody z butelki. Jednak wepchał mi gotowy kawałek w rękę, za co też oberwał od starszego warknięciem. - Dzisiaj ja popilnuję..
- Nie. - przerwał mi mentor. - Ty już pokazałeś, co potrafisz.
Zagryzłem wargę, wstałem i poszedłem się przejść. Tak cholernie denerwował, a za razem doprowadzał do smutku. Będziesz się więc cieszył gdy was opuszczę. I to jak.. ale ja nie będę. To znaczy, przyzwyczaiłem się do nich, nawet bardzo
  Dumając i wzdychając wyszedłem poza obszar parku. Teraz przechodziłem między samochodami, słysząc tylko własne kroki. Do czasu. Dotarłem do jakiegoś rynku z fontanną pełną trawy. Usiadłem na niej, unosząc twarz w górę, do ciemnego nieba. Mruknąłem cicho, zamknąłem oczy i zrelaksowałem się, odrzucając nerwy. W pewnym momencie gładka dłoń przejechała po moim policzku na szyję. Zdziwiony szybko zniżyłem głowę. Zarażony, z dawno wyżartymi oczami błądził po moim ciele rękoma.
Ale to nie była faza pierwsza.
Z impetem wyleciały jeszcze trzy ze sklepu, słysząc mój krzyk. Zacząłem wspinać się na pomnik, ale zostałem złapany za nogę, oraz w nią podrapany. Jęknąłem a zaraz wciągnąłem się na sam szczyt jeźdźca bez głowy. Tutaj mogli tylko próbować. Grupa usłyszała mój ryk i o dziwo przybiegli. Cała akcja trwała parę minut, lecz mi dłużyła się w nieskończoność. Z nogi czułem krwawienie, obfite, którego nie powinni widzieć. Zakryłem je butami i spodniami. Zdezynfekuje i będzie dobrze..
Nie chcę kulki w łeb. Nie teraz.

<idk co za atmosfera w moim domu, jakby ktoś umarł>

| :: Od Calvin'a CD Marcela :: |

Skinąłem głowa i zacząłem już kończyć "zabezpieczenie" pokarmu. Złapałem kawałek surowego mięsa (doadajmy odkażonego) i dąłem każdemu psu. Przecież one też muszą jeść. Za mną dochodził odgłos gruchotanych kości. Emil podszedł do mnie i wrzucił do wiadra kawał żeber z nakazem: Zrób swoje. Nie miałem wyboru to też poczyniłem, nie mogło się zmarnować. Po paru minutach miałem już wszystkiego po uszy i odpuściłem sobie. Rozpaliłem ognisko, a Emillo nabił mięso na sztylet... Sztylet, który naturalnie był wymoczony w alkoholu, a główka była przywiązana do jakiegoś palika. Piekł krwisty kawał podudzia wysoko nad ogniem, aby go "nie złapał" płomień. (i żeby mięso nie spaliło). Zrobiłem to samo. Po około pół godzinnym trzymaniu ręki w tej samej pozycji, aż skurcz mnie złapał. Jedzenie było gotowe. Obudziłem Marcela i podzieliłem się z nim pożywieniem. Ostatnio prawię nic nie jadł, a nie chcę aby nam zdechł po drodze. Emil prychnął pogardliwie, a ja lekko uśmiechnąłem się. "On i jego humorki". Zjadł i wrócił do spania, chyba nie w jego plusach jest obstawianie nocnej warty.
- Mówiłeś mu? - spytał oschle mój brat.
- Nie i niech lepiej nie wie - mruknąłem w odpowiedzi
~ ~ ~
Po zjedzeniu i nakarmieniu psiarni resztę pożywienia zawinęliśmy w folie i  schowałyśmy do plecaków. Młodziak pytał gdzie teraz idziemy. Emil krótko i zwięźle mu powiedział:
- Albo idziesz, albo zostajesz bez opieki! Masz pieprzony wybór.
Powlókł się za nami jak dziesięciolatek, któremu rodzic nie kupił power rangers'a. Wzruszyłem tylko ramionami.
~ ~ ~
Po dwóch dniach natknęliśmy się na ciekawy przypadek - rudy chłopak leżał w wysokiej trawie jęcząc. Mój brat jak to on olał to, lecz ja poszedłem tam, a za mną Marcel. Patrzył na nas błagalnym wzrokiem, aż żal mi się zrobiło.
- Emil czekaj! - krzyknąłem i ostrożnie wziąłem go na ramiona - Opatrzą go.
Emil szedł dalej. "Bywa, ja go biorę". Ku mojemu zbawieniu nie był on jakoś wyjątkowo ciężki, dlatego szedłem swoim dawnym krokiem.

< lel masz tylko tyle bo oglądam 'Wspaniałe Stulecie' >

poniedziałek, 4 maja 2015

| :: Od Marcela :: |

  Świat zaczął wracać z jakby odległej rzeczywistości. Fala myśli zalała mój umysł wybudzając go z chwilowej hibernacji. Jednak nie tylko przemyślenia postanowiły mnie nawiedzić, ból na tyle głowy rozbudził mnie doszczętnie, paraliżując mowę. Otworzyłem szeroko usta przekręcając się z pleców na bok na tyle, ile przygnieciona noga mi pozwalała. Oceniłem sytuację; straciłem przytomność, w moim pokoju panuje chaos, skręciłen kostkę. Moi rodzice jedli kolacje, gdy upadłem.. niesiony troską i paniką zacząłem odpychać szafę, jednocześnie ciągnąc nogę. Bolało, jak cholera, a ja nie żałowałem sobie jęków i krzyków. W końcu się udało, od razu wstałem i poczułem mroczki. Obraz zamazał się, a w pokoju pojawiły się trzy krwawe na twarzach postacie. Wyciągałem dłoń, lecz..

  Obudziłem się, teraz już na prawdę. Na czole czułem zimne kropelki potu, które pod wpływem grawitacji zsunęły się i kapły gdzieś na bluzę. To drugi raz kiedy śnię w ten sposób, ale wiem, że im mniejszą uwagę poświęcę rozmyślaniom, tym rzadziej będzie się ponawiał. To nie tak, że żałowałem, obwiniałem się czy tęskniłem. Mnie to tylko przerażało. W moim wieku niegdyś człowiek dopiero co uczył się odpowiedzialności za własne czyny, a teraz albo się przystosowujesz, albo giniesz.
  Nieprzyjemna, twarda kanapa i kilka poduszek które mogły ścigać się szorstkością z brodą dorosłego faceta odstraszyła mnie na tyle, bym wstał i zjadł trochę płatek czekoladowych, moich ulubionych. Gdyby było jeszcze mleko!
- Ngh.. - usłyszałem z zamkniętego pomieszczenia. Byłem zbyt zmęczony by załatwić powstańca, dzisiaj już niestety muszę. Wziąłem kombinerki z półki, otworzyłem robiąc przejście i gdy monstrum wyszło, wbiłem je w głowę uszkadzając mózg. Upadł bezsilnie, ale dalej się ruszał. Efekt złego trafu. Butem nadepnąłem z całej siły, wtedy cały mózg i czaszka wypłynęły, gniotąc się. Dźwięki nie były przyjemne do słuchania, tak samo zapach zgnilizny..
  Dwie godziny później zsuwałem się po prześcieradle z bloku A5, jednego z moich stałych punktów odpoczynku i jedzenia. Byli jacyś inni survivalowcy, lecz szybko ginęli, nierozważnie chodząc po całym obiekcie. No właśnie.. dla bezpieczeństwa zamykałem Gray'a w komórce. Wypuściłem go, pogłaskałem i poprawiłem plecak.
- Idziemy.. - ochoczo zaszczekał i puścił się biegiem do lasu. Mimo starych wierzeń, las był o wiele bezpieczniejszy niż otwarta przestrzeń. Drzewa skutecznie spowalniały zombie, co dawało szanse na przeżycie dla tych mniej otwartych na zabijanie ich. A takie osoby są. To ludzie - mówią, a potem dają się bezmyślnie gryźć. Gdybym mógł tylko dorwać dokumenty które zaszyfrowało FERX, byłbym skłonny oddać życie za rozgłoszenie go w sieci..

Tak wyglądały miesiące spędzane samemu, choć nie do końca, bo z Gray'em. Mimo to pies nie zastąpi ci człowieka, nigdy.

Witamy Natalie Miller


| :: O mnie :: |
  • |Uzbrojenie:| Scyzoryk
  • |Imię:| Natalie ,,Nat"
  • |Nazwisko:| Miller
  • |Data urodzenia:| 13.07.2013
  • |Wiek:| 17|siedemnaście
  • |Ranga:| Novice
  • |Głos:Lana Del Rey
  • |Zwierzę:| --
  • |Wiara:| Ateistka
  • |Charakter:| Natalie jest ryzykantką, uwielbia robić co jej się żywnie podoba. Dziewczyna często przebywała wśród swoich znajomych. Zawsze lubiła się popisywać, ale kiedyś to się musiało przeciwko niej obrócić. Nigdy się nie poddaje, uparcie dąży do celu i nie da sobą pomiatać. Często myśli, że ma rację mimo iż tak może nie być, ale taki jest jej urok. Natalie jest czasami cicha i spokojna. Jednak to się zdarzy tylko na początku, jak się ją spotka, potem dopiero ukazuje się jaka jest na prawdę. Lubi się wygłupiać i czasem w jakiś sposób zaszaleć. Dziewczyna nie potrafi siedzieć w miejscu bezczynnie, musi mieć jakieś zajęcie, chociażby rysowanie, pisanie listu chociaż i tak by go nigdzie nie wysyłała. Wszystko co wpadnie jej do głowy, chce zacząć robić aby się nie zanudzić. 
  • |Zainteresowania:| Jazdy ekstremalne na motorze, quadzie. Czasem lubi poczytać jakieś ciekawe książki. 
  • |Styczność z zarażonymi ssakami:| 5
  • |Ilość zabitych zarażonych:| 0
  • |Ilość zabitych ludzi:| 0
  • |Wierzysz w:| Przekazy Dimitri'ego.
  • |Planuje w życiu:| Nic nie planuje, najpierw chce dożyć do jutrzejszego dnia. 
  • |Lęka się:| Boi się, że kiedyś pozostanie sama na tym świecie, bez nikogo kto mógłby jej w jakiś sposób pomóc. 
  • |Rodzina:| Jedynie kogo znała w swojej rodzinie to matka - Diana, bracia - Louis i John. 
  • |Partner:| --
  • |Miejsce zamieszkania:| Jest to stara opuszczona chata. 
  • |Przeszłość:| Nat urodziła się w jakże to "cudownie idealnej rodzinie", gdzie nawet nie miała ojca. A raczej go nie poznała, bo kilka miesięcy przed jej narodzinami zginął w wypadku samochodowym. Wszystko było no, nawet dało się znieść. Dorastała w gronie rodziny, czyli wśród matki i braci. Kiedyś miała marzenie, że pozna tatę, że on żyję, nie umarł... Jednak prawda była inna i nigdy z nią nie potrafiła się pogodzić. Często bała się następnego dnia, że dzisiaj idzie spać, a jutro już nie wstanie, nawet teraz nie sypia po nocach. Dlatego też cierpi na bezsenność, z którą męczy się od jakiś trzynastu lat. Po kilku latach wybuchła apokalipsa, jej matka została zarażona, kiedy przekroczyła tylko próg domu i poszła gdzieś i już nigdy nie wróciła. Jej bracia nie wiadomo co się z nim stało, a Nat została sama jak palec. Nie chcąc o tym pamiętać, spakowała najpotrzebniejsze rzeczy i wyniosła się z domu. Uciekła do opuszczonej chaty, gdzie teraz spędza czas..
  • |Właściciel:wiki i nata
  • |Inne zdjęcia:| --

niedziela, 3 maja 2015

| :: Od Marcela CD Emil'a :: |

- Nie jest trudne z takimi bicepsami. - palnąłem rozeźlony. To jakie on miał wielkie bary, ogólnie cały był duży, bardzo mnie wkurzało. Ja ćwiczyłem, biegałem, codziennie robiłem brzuszki a tylko wyrobiłem ładną klatę, ręce prawie w ogóle się nie wyrzeźbiły. Okay, może nie podnoszę ciężarów, to dla tego. Dopiszę to do listy ćwiczeń wieczorowych, tak na wszelki wypadek, gdybym miał ich za mało. O boże, ja się zamęczę.. Ale dzięki temu dorównam mu i wykażę się czymkolwiek. Od kiedy to ja tak bardzo chcę się komuś przypodobać, ja nie wiem. To tylko przez ten pogląd, który chcę zmienić. Tak, to jest moim chwilowym celem, który spełnię jak najszybciej, a potem wybłagam ich o pomoc w szukaniu grupy Dimitri'ego.
- Tu nie o siłę chodzi, a o logikę. - syknął wstając i patrząc na mnie z bliska. Był wyższy, więc musiałem unieść oczy do góry wraz z twarzą, która nagle zrobiła się blada. Był bardzo wkurzony, oj bardzo, po miesiącu czasu zdołałem nauczyć się na pamięć jego humorków i chyba nie chciałem jeszcze bardziej go zdenerwować, więc usunąłem się w bok drapiąc po karku. Ma rację, wykorzystał dobrą pozycję i umiejscowienie, przy czym poszło mu bardzo łatwo, ja tylko liczyłem na pracę mięśni.
- Ale bez siły nic nie zrobisz. - a jednak się odezwałem. Nic nie odpowiedział, wrócił do pozbywania się żeber, więc i ja odszedłem w ciszy. Zaczepiłem Calvin'a, który robił coś z mięsem. Widziałem bardzo dużo dziwnych zielonych liści, ale nie skomentowałem tego, ja się nie znam. Uniósł wzrok, który skrzyżował się z moim. - Nie chciałem go bardziej zirytować.
Pokiwał na znak, że wie o co mi chodzi. Oboje byli pracowici, a mało przy tym gadali, czyli kompletnie na odwrót niż powinni. Ja to musiałem o czymś rozmawiać, bo się najzwyczajniej w świecie nudziłem. Z westchnieniem odszedłem na małą ławeczkę z kamienia i usiadłem na niej, podpierając brodę na dłoniach. Zaraz podbiegł do mnie szczeniak który nieco podrósł i zamerdał ogonem. Pogłaskałem go, podrapałem za uchem. Chyba z całej naszej zgrai mnie upodobał sobie najbardziej. Popatrzyłem w dal, na inne budynki. Padał śnieg.. I było cholernie zimno. Jeśli się nie mylę, jest listopad, a ja mam urodziny. To dosyć smutne, ale co poradzić, nikt nie będzie oczekiwał prezentu w czasie apokalipsy. - Calvin..
- Hm? - mruknął nie zaprzestając pracy. Odrzuciłem włosy do tyłu dłonią, którą zaraz schowałem do kieszeni.
- Może pójdę się przespać, wczoraj brałem wartę i dzisiaj nie czuję się na siłach. - pierwszy raz to ja brzmiałem jak tysiąc nieszczęść i gbur. To źle, muszę wypocić zły humor jak najszybciej. Za parę dni znów się przemieszczamy, trzeba podtrzymać siły.

< uoh! >

| :: Od Emil'a CD Marcela :: |

Kiedy ta urocza para skończyła wykrajać narządy ja zabrałem się za skórowanie go. Nie powinno się nic zmarnować. Tradycyjnie zacinałem od głowy, ponieważ z resztą szło łatwiej. Lepiej jest zacząć od trudnego, a potem mieć z górki. Ostrożnie ciałem nożem tłuszcz, który znajdował się tuż pod powierzchnią skóry. Jedną dłonią trzymałem skórę odciętą od reszty ciała, a drugą pracowałem przy oddzielaniu jej. Mój brat z przybłędą stopniowo zabierali wiadra z wnętrznościami. Kątem oka dostrzegłem jak Calvin polewa wszystko alkoholem.
"Tylko, żeby potem się nie spaliło to na ogniu" - powiedział do siebie w duchu.
Ostatni skrawek odciąłem nad tylnymi kopytami i rozłożyłem płachtę skóry na trawie, aby przeschła, potem się się usztywni spalaniem wewnętrznej strony. Podniosłem się z kucków i z góry spojrzałem czy dobrze owaliłem pracę. Tradycyjnie nic nie spieprzyłem.
- Mogę w czymś pomóc? - obok mnie stanął Przybłęda.
- Możesz połamać żebra - wywróciłem oczami i poszedłem umyć dłonie, nie zwracając na jego osobę większej uwagi. Obmywałem zakrwawione dłonie w gorącej wodzie, którą nabraliśmy z pobliskiej rzeczki i ją podgrzaliśmy, aby usunąć z niej bakterie, które mogły być w niej , lub nie. Ostrożności nigdy nie za wiele. Odwróciłem się i z przyjemnością patrzyłem jak niedorozwój siłował się z tkanką kostną jelenia.
- Cudowny widok nie uważasz? - spytałem brata zajętego odkażaniem mięsa.
- W sensie, że co? - uniósł na mnie zdziwiony widok, skinięciem wskazałem mu na Przybłędę. Zerknął przez ramię i się nawet nie uśmiechnął - Faktycznie... Nie pomożesz mu?
Rozumiałem powód dlaczego brat zazwyczaj nie ma humoru, ale nie zamierzałem się nad nim litować, z tego co wiem nienawidzi tego, więc traktuje go jak gdyby nigdy nic. Pokręciłem głową z złośliwym uśmiechem na twarzy.
- Wpierw ubawie swoje oczy - mruknąłem.
- Jak sobie chcesz - wzruszył ramionami Calvin i wrócił do wcześniejszego zajęcia. Wrzucał tam jakieś zioła, w każdym razie znał się na tym i umiał też gotować. Był jak by to nazwały młodsze pokolenia? Był "smart". Po parunastu minutach patrzenia jak chłopak męczy się z połamaniem drugiego żebra wstałem i podszedłem do niego.
- Lepiej jednak zostaw to mnie - powiedziałem sucho i ostro. Bełkotał jakieś wyzwiska na mnie pod nosem. Śmiałem się z niego w głowie. Prawą dłoń położyłem bliżej kręgosłupa, następną odchyliłem żebro i z kolanka uderzyłem w lewą dłoń od zewnętrznej strony. Kość od razu pękła.
- Takie trudne? - mruknąłem do niego, gdyż uparcie patrzyła na moje ruchy.

<terefere nie chce mi się dalej XD>

Witamy Adietriev'a Traviejko


| :: O mnie :: |
  • |Uzbrojenie:| Scyzoryk, gaz pieprzowy, zapalniczka, póki co, więcej mu do szczęścia nie trzeba.
  • |Imię:| Adietriev "Adi"
  • |Nazwisko:| Traviejko
  • |Data urodzenia:| 28.04.2011
  • |Wiek:| 19 | dziewiętnaście
  • |Ranga:| Novice
  • |Głos:| Safe n Sound
  • |Zwierzę:| Nie posiada.
  • |Wiara:| Wierzy w Makaronowego Potwora Spaghetti, a tak na serio to Ateista.
  • |Charakter:| Z wierzchu- nieco oschły i arogancki; wewnątrz- delikatny i potulny jak baranek. Nie lubi przemocy, nawet jeśli musi jej używać, co jest koniecznością, więc dość często ucieka od konfliktów z zarażonymi. Jego zdaniem nie powinno się krzywdzić, nawet tych zarażonych, przecież to też ludzie, tylko nieszczęśliwi i pechowo pokarani przez los! Dlatego właśnie jeszcze nie zabił ani jednego. Bardzo wrażliwy i empatyczny, nie umie patrzeć na nieszczęście innych. Serce mu się kraja gdy widzi zarażone zwierzęta. Zagubiony w tej "nowej rzeczywistości", nie umie się odnaleźć. Dodatkowo problemy psychiczne spowodowane utratą dziewczyny, która została ugryziona, a tym samym skażona. Zamknięty w sobie i wyciszony. Potrzebuje kogoś, kto stanie się dla niego oparciem i pomoże mu dojść do stanu sprzed "apokalipsy". Lojalny i wierny, prawie jak pies, nie zostawi wspólnika. Oddany, często zachowuje się jak poddany, przez co wiele osób go wykorzystuje. Nigdy się nie poddaje, jest uparty jak osioł i dąży do celu po trupach. Niestety często nic nie wychodzi z podjętych przez niego planów, powody? Jest strachliwy i ciapowaty jak nikt inny. "Dziurawe ręce". Ciamajda jakich mało, umie przewrócić się na prostej drodze. Lubi śmiech innych osób, swojego nienawidzi... a co będę się rozpisywać, spotkasz go, to go poznasz...
  • |Zainteresowania:| Fascynuje go... ogień... kocha ogień, jego ciepło i to jakie szkody umie zadać. Często przerabia gaz pieprzowy, po czym z użyciem swojej zapalniczki, ma prowizoryczny miotacz ognia. Nic innego go za bardzo nie intersuje. 
  • |Styczność z zarażonymi ssakami:| 14
  • |Ilość zabitych zarażonych:| 0
  • |Ilość zabitych ludzi:| 0
  • |Wierzysz w:| Przekazy Dimitri'ego.
  • |Planuje w życiu:|  Hmmm.. niech póki co przeżyje..
  • |Lęka się:| Zostania samemu, nie mieć przy sobie nikogo, kto by go wsparł, pocieszył, był dla niego bliski.
  • |Rodzina:| Jego rodzice tak długo nie żyją, że zapomniał ich imion. Bardzo tego żałuje i karci się za to..
  • |Partner:| Miłość w tych czasach jest zbyt bolesne i trudne. Nie chce ponownie stracić partnera.
  • |Miejsce zamieszkania:| Lubi sypiać i spędzać czas na drzewach, ale wszystko trzyma w opuszczonej bibliotece.
  • |Przeszłość:| Życie nigdy nie było dla niego miłe. Rodzice chrześcijanie zginęli gdy miał 7 lat. Przestał wierzyć w Boga, gdy rozpoczęła się apokalipsa. Przed rozprzestrzenieniem się masowo wirusa miał dziewczynę, która została nieszczęśliwie ugryziona. Od tego czasu żyje w poczuciu winy, że jej nie ocalił. Dokuczają mu problemy psychiczne, popadł w depresję, ale walczy. Walczy o lepsze jutro. Co tu więcej pisać, nie było, nie jest i najpewniej nie będzie ciekawie..
  • |Właściciel:Sweet Horse
  • |Inne zdjęcia:| --

| :: Od Marcela CD Calvin'a :: |

  Stanąłem niedaleko jednego z nich, trzymając dłoń na drugim, luźno zwisającym ramieniu. W ten sposób oplatałem swój obolały brzuch, który pełny był od siniaków, z resztą, nie było lepiej z twarzą. Nie chciałbym się teraz widzieć w lustrze, o nie. Ale nie to jest najważniejsze, muszę się z nimi dogadać, czy mogę podróżować u ich boku, oraz czy powinienem się czegoś nauczyć. Adeptem od razu nie zostanę, ale poćwiczę i.. i nie będę bezużyteczny. Patrzyłem teraz na kucającego, który był o wiele milszy i na to jak obchodzi się z jakimś szczeniakiem. To był piękny widok, na złym tle. Ogólnie ten garaż przyprawiał mnie o dreszcze i coś w stylu strachu, był idealnie odwzorowany jak te z horrorów. Ale horror w filmie, a na jawie to dwie różne rzeczy i tutaj wszystko co wykonasz prowadzi do Game Over. Nie ma przycisku Try Again.
- Jak się nazywacie? - zapytałem cicho powietrze. Psiarz odwrócił twarz w moją stronę, a potem na brata. Chrząknął, a tamten prychnął gasząc papierosa.
- Emil, tyle ci wystarczy. - wysyczał zdenerwowany. Chyba na prawdę działałem mu na nerwy, patrząc na to jak się zachowuje. Z drugiej strony odpowiadał tak samo do młodszego rodzeństwa, czyli to nie kwestia wyboru, on już taki jest. To nie szkodzi.. i tak dalej mnie dziwnie ciekawi, fascynuje. Jest taki jak Dimitri, tylko trzyma ze złą stroną. Postaram się to zmienić.
- Calvin. - odparł wreszcie drugi. Uśmiechnąłem się do niego, zbliżyłem i kucnąłem obok, głaszcząc dłonią psiaka. Najpierw powąchał moją dłoń, a potem ufnie się o nią otarł, za co nagrodziłem go wytarzaniem za uszka. Był słodki, na prawdę słodki.
- Widać, że jesteś niewychowany, ale wypadałoby się przedstawić, tak? - znowu ten niemiły ton Emila. Szybko wstałem, poprosiłem o wybaczenie i powiedziałem, że nazywam się Marcel. On to zignorował, choć sam zapytał, natomiast Calvin parsknął cicho, jakby coś sobie przypomniał, albo wyobraził. Zapytałem, czy w tym momencie potrzebują jedzenia. Okazało się, że po części tak.. W ten sposób ruszyłem do swojej kryjówki, sam, pierwszy raz od dłuższego czasu. Zebrałem wszelakie wody, puszki z jedzeniem, ususzone mięso, suszone grzyby, waty, gazy, medykamenty. Musiałem nieść przy sobie trzy torby i plecach, przez co udało mi się zabrać jedną koszulkę, krótką zresztą na zmianę i spodnie. To będzie ciężki czas i to nie tylko dla mnie. Powinienem ich poznać bliżej, wypytać pojedynczo o przeszłość, zanim okaże się, że oboje są psychopatami, którzy wieszają psy masowo na płotach, a okrążają miasta by złapać jakiekolwiek. Dobra, przesadzam, wiem. Jeśli coś mi się nie spodoba.. po prostu odejdę i będę radził sobie sam.

~

- Dobrze trzymasz nóż. - pochwalił mnie Calvin, obserwując jak mocuję się z jeleniem którego upolowałem. Dobra, nie ja, Emil, ale po części to ja zagoniłem go w jego stronę, więc pomoc się liczy. I w dodatku on miał pistolet, a ja miałem tylko scyzoryk.
- Potrafię strzelać z wiatrówki, również dobrze. - wykorzystałem sytuację, by powiedzieć, że wcale nie jestem takim słabeuszem. Odciąłem zwierzęce serce i rzuciłem do kubła. Już chciałem przetrzeć czoło ręką pełną krwi, gdy złapał mnie za nią powyżej nadgarstka. Zrozumiałem, że chodzi o bezpieczeństwo, umyłem więc ręce i dopiero przetarłem twarz - Wcześniej mało zwracałem uwagi na takie rzeczy. W końcu zdrowa zdobycz nie może cie zarazić.. 
Ale zarazki są w powietrzu. I na wszelakich powierzchniach. Dla tego Gray umarł. Ile to już minęło? Miesiąc? Nie wiem, przestałem liczyć. Przenieśliśmy się do innego miasta, wędrując dobre dwieście kilometrów na piechotę..

<mumumu>

| :: Od Calvin'a CD Marcela :: |

Zaprowadziliśmy bruneta do swojej wspólnej kryjówki, a on się cała drogę szamotał. Kiedy dotarliśmy usadziliśmy go pod ścianą. Wbijał sobie paznokcie w skórę, a Emil go trzepną w głowę na ogarnięcie... I to nie lekko.
- Pojebało cię?! Chcesz się zarazić? - wydarł się na niego. Ten bydlęcym wzrokiem spojrzał na nas. Odbiło mu.
- Jebnij jeszcze raz - poleciłem bratu.
- Nie mów mi co mam robić, sam wiem co powinienem - warknął, ale zrobił tak jak powiedziałem o wiele mocniej niż przedtem. Chłopak wrócił do rzeczywistości i odwrócił twarz do nas. Tam gdzie przed chwilą dostał miejsce zrobiło się sine. Nadal uporczywie trzymał w dłoni białą broń. Kiwnąłem do niego głową i szturchnąłem Emillo za ramię.
- Chodź na moment, proszę - powiedziałem cicho, tak aby 'świeżak' nie usłyszał. Em wydał z siebie tylko 'huh?' i podszedł ze mną na drugi koniec pokoju.
- Co z nim zrobimy?
- A jak myślisz?
- Znając ciebie, chcesz go pozostawić.
- Niech się uczy przetrwania.
- Ma tylko nóż, a psa stracił.
- Jego problem.
- Nie zrywaj już takiego Zimnego Pana. Nie zamierzam go tak zostawić. Po za tym żywych i tak zostało niewiele, a są potrzebni ludzie do walki z tym cholerstwem.
- To niech zaczną robić nowe pokolenie - warknął.
- Wiesz co powiedzieć. Zostaje z nami - nakazałem.
- Dobrze się czujesz?
- Lepiej od ciebie. Zostaje i tyle. Możemy go przynajmniej trochę poduczyć - zauważyłem.
- Phi, ja go nie zamierzam uczyć.
- To ja będę - prychnąłem.
- JAK SOBIE CHCESZ - powiedział przez zęby prosto w moja twarz - Ty chłoptaś zostajesz pod opieką tego pana.
Emil z chamskim uśmiechem wskazał kciukiem przez ramię na moją osobę. Założyłem dłonie na piersi i oparłem się o ścianę. Koło moich nóg plątał sie szczeniak. Potarmosiłem go po łebku, zaszczekał radośnie. Wziąłem go na ręce. Nie długo trzeba będzie go zacząć trenować, w każdym razie już powinienem go trenować, ale ostatnio namierzaliśmy sporą grupę zarazy na północnych krańcach Doliny Upadłych. Wyszedłem nie patrząc na nich z psami na podziemny parking galerii i zacząłem Bezimiennego uczyć podstawowych czynności, pies po rodzicach odziedziczył mądrość i nauka go była czystą przyjemnością.
- Calvin zaklinacz psów - usłyszałem komentarz brata. Mimowolnie moje kąciki ust drgnęły, chcąc wywołać jako taki uśmiech, ale wyszedł grymas. I tak mężczyzna tego nie widział. Zaraz obok niego pojawił się "Nowy" i stał w bezpiecznej odległości od Emillo.

< trelele babcie mi śpiewają majówkowe piosenki XD >

| :: Od Marcela CD Calvin'a :: |

  Popatrzyłem na skierowaną we mnie dłoń z bronią. Bardzo by mi się przydała i z pewnością byłoby mi o wiele lżej, ale nie mogę jej przyjąć. To jest wbrew regułom Dimitri'ego, który ustalał rangi na samym początku całej tej apokalipsy. A ja jestem wierny jego sprawiedliwości. Jeśli poradzę sobie z nożem, poradzę sobie również bez broni, a to znaczy, że będę silniejszy. Palcami oplotłem metalową część i podsunąłem w jego stronę ściskając i oblizując wargi w geście który wykonują osoby stojące przed ciężkim wyborem, który faktycznie dokonałem.
- Dziękuję ci, ale.. nie mogę. - podniósł brew do góry pytająco. Podrapałem się po karku, spuściłem głową i przy tym poprawiłem na sobie kurtkę. - M-moja ranga to Novice..
Zarumieniłem się z zażenowania po same końcówki uszu. Nie wiem, jaką miał minę, bo bardziej zająłem się pocieraniem swoich nadgarstków i wpatrywaniem się w jakże ciekawą ziemię. Wreszcie uniosłem wzrok i w tym samym momencie poczułem jak czochra mnie po głowie, rozwalając włosy na wszystkie strony. Zaśmiał się, ale dosyć sucho według mnie, bo na jego twarzy wcale nie zagościł pogodny uśmiech, wyraz pozostał taki sam. Zastygłem, nikt nigdy nie odważył się zbliżyć do mnie na tyle, by móc wykonać taki gest. A ja go lubię, to znaczy, lubię gdy ktoś dotyka moich włosów. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, tak czy siak pomyślałem, że jest to żenujące i odtrąciłem jego dłoń.
- Faktycznie, jeszcze byś się nią skaleczył. - przyznał mi rację. Kiwnąłem i zawahałem się, co jest u mnie widać ostatnio normą, by podać mu rękę. Uścisnął ją, po mniejszej przerwie. Odwróciłem się, poklepałem psa i wsadziłem dłonie w kieszenie, idąc na przód do wyjścia. Nie zamierzałem ich zostawiać, potrzebowałem ochrony i zwykła ciekawość doradzała mi, bym ich jutro poszpiegował. Nie poszedłem daleko, skryłem się w budynku obok, w małej kawiarence, z której miałem widok na to, co działo się u nich. I tutaj też odpoczywałem. Przypadkiem zasnąłem, zmęczony..

~

  Obudził mnie hałas. Miska ze sztućcami spadła na podłogę, wykonując nieprzyjemny dla ucha metaliczny dźwięk. Zamrugałem szybko, rozglądając się, ale nic nie zauważyłem. Byłem tylko ja, a towarzysz gdzieś zniknął. Zacmokałem od razu, chcąc go przywołać. Wraz z ostatnim cmoknięciem, ostatni widelec przestał się trząść. Wstałem i wstrzymałem oddech. On..
  Gray stał tam, z przekręconymi białkami ocznymi, idąc powoli, chwiejnie w moją stronę. Cofnąłem się, na sobą miałem dużą szybę. Wpatrywałem się w niego, a z mojej głowy wyparowały wszystkie myśli. Nagle rozbiegł się i skoczył, oboje rozbiliśmy ową szybę i wylecieliśmy na ulicę, turlając się. Nie panikowałem. Próbował mnie ugryźć, ale ja z głębokim smutkiem trzymałem go za kark tak, że mógł jedynie pokłapać szczęką. Ociężale usiadłem, przysunąłem pysk do siebie bardzo blisko, że nawet drobny ruch mógłby pozwolić mu na zagryzienie mnie. Zaraz przytuliłem go, nie puszczając karku.
- O boże, Gray.. Gray, Gray.. - powtarzałem w kółko dławiąc się własną śliną. Nie płakałem, mimo, że piekły mnie oczy. Za rodzicami, bratem.. nie mogłem. To oznaka słabości.



  Zaczął coraz mocniej się wyrywać, więc przekręciłem nas, przyszpilając go do asfaltu, wyjąłem jedyną broń jaką posiadam i od razu wbiłem ją w jego czaszkę. Przestał się ruszać.
On już nie żył.
Był Powstańcem.
Nagle ogarnęła mnie furia i krzycząc przekleństwa wbijałem ów nożyk w pierwsze lepsze miejsca na jego ciele. Dźgałem go, jak by był workiem treningowym. Robiłem to, nie bacząc na niebezpieczeństwo które mi zagrażało. Czułem się okropnie i pewnie gdyby nie dwójka mężczyzn z wczoraj, którzy odciągnęli mnie szarpiącego się od psa, robiłbym to do wieczora, albo i dłużej. Ścisnęli mnie po dwóch stronach za nadgarstki, podnosząc w górę. Powoli się uspokajałem, ale i tak drżałem. Po mojej twarzy ściekały stróżki krwi które obryzgały mnie podczas siatkowania zwierzęcia.
Zostałem sam.
Sam..

<v.v>

| :: Od Calvin'a CD Marcela :: |

Patrzyłem znudzony na bruneta przyszpilowanego do ściany. Mozolnie prznienosłem wzrok na brata i miną "Serio?". On tylko z obrzydzeniem wzruszył ramionami i wrócił do opatrywania kremowego psa.
- Mam go puścić czy tak trzymać? - spytałem Emila.
- Najlepiej póścić - wyjąkał.
- Jak chcesz - mruknął najstarszy z naszej trójki. Zdjąłem but z jego pleców w odcinku lędźwiowym. Nie była to wygodna pozycja dla mnie. Poprawiłem spodnie i oparłem się biodrami o stół. Przeładowałem wiatrówke z kalibrem cztery i pół milimetry. Spojrzałem na chłopaka, który rozcierał sobie obolałe plecy. Nie trzymałem go chyba, aż tak mocno.
- Panuj nad siłą - syknął wyprostowując się. Unisłem lewy kącik ust w złośliwym uśmieszku. Unisłem ręce w górę w geście "Bywa". Brunet delikatnie zmrużył oczy. Nie wiem czy w oznaku groźby czy zwykłej nienawiści... Szczerze nie interesuje mnie to.
- Przeżyjesz.
Emil postawił kremowego psa na podłodzę, a Tsumami ostrażonie do niego podeszła w razie czego pokazując kły. Pkręciłem głową widząc co poczynia. Santos zagrodził jej drogę i odepchnął od obcego.
- Możesz już zabrać swoje mantaki gówniarzu - prychnął Emillo. Tylko ja tak do niego mówie i nikomu innego tak nie pozwala do siebie mówić. Nie czułem się przez to jakoś zbytnio wyróżniony. Chamski był dla każego, ale dla mnie w o wiele mniejszym stopniu i nie wywyższał się tak względem mnie, ale odpłacałem się tak samo. Nie zamierzałem mu pokazywać, ze nadal ma nade mną władzę. Kiedy byliśmy dzieciakami mógł tak robić, ale to już nie te czasy. Uniosłem brew patrząc to na jednego to na drugiego.
- Chodź Młody - powiedziałem do nie znajomego i ruszyłem do wyjścia - Zaraz wrócę.
- Nie wątpie - mruknął mój brat.
- Ponury typ. Skąd go znasz? - młodziak mówił najciszej jak tylko potrafił. Odpowiedziałem dopiero kiedy wyszliśmy z pokoju. Suka szła przy mojej nodze z dala od jego psa. Najprędzej pewnie znowu go ugryzła i narobiłaby mu kolejnych ran, ale nie możemy do tego dopuścić.
- To mój brat - odrzekłem.
- Faktycznie... Może trochę jesteście ze sobą podobni - zauważył - Ale i tak się różnicie.
- Trudno, aby trafiła się osoba idalnie podobna do drugiej - spojrzałem na niego z góry, ponieważ sięgał mi tylko do brody. Nie moja wina, że jestem wysoki. Rodziców się nie wybiera. W dłoni nadal trzymałem broń w razie gotowości. On również wyjął swój sztylecik, z którym mógł tylko walczyć wręcz. Po szchodach weszliśmy na parter. Pierwszy postawiłem na nim nogę i rozejrzałem się za potencjalnym zagrożeniem. Na razie nic. Dałem mu znak, że może wyjść. Kiedy stanął na przeciw mnie dałem mu pistolet samopowtarzalny.
- Na większe szanse przetrwania - powiedziałem cicho - Mam nadzieje, że wiesz jak tego używać.

 < Nic nie mów, łamie reguły xD >

| :: Od Marcela CD Layli :: |

  Kroczyłem uliczką którą wczoraj przeczyściłem z zarażonych. Wszędzie było cicho, nawet piski szczurów dawno ucichły. Patrzyłem pod swoje nogi, szurając nimi. Dopadła mnie pewna rzecz zwana dołem psychicznym. Dawno nikogo nie widziałem, przynajmniej nikogo, kto byłby zdrowy, na prawdę pewnie na świecie zostało malutko żywych. Gray był zaraz za mną, lecz teraz wyprzedził, bo chyba coś usłyszał. Faktycznie, ja również usłyszałem jakąś szamotaninę z jednego z bloków oraz głośne krzyki. Ruszyłem w tamtym kierunku, wszedłem do budynku i pognałem z psem na górę. Nie ugryzł nikogo, tylko był w pogotowiu. Za jednymi drzwiami paliło się światło, a w środku były dwa ruszające się i krzyczące cienie. Wyciągnąłem nóż, otworzyłem je i zauważyłem faceta który przygwoździł jakąś dziewczynę do podłogi. Od razu zobaczyłem na jego plecach zadrapanie, a na nim wiele strupów. Bez zastanowienia skoczyłem na niego i podciąłem gardło, a potem upadłem bo odrzucił mnie na ścianę. Jeszcze trochę i opadł nieżywy, w ostatnich drganiach ciała.
- Wszystko okej? - zapytałem kobietę, która podniosła się i teraz celowała we mnie pistoletem, z zaciętą miną. Oddychała ciężko, widać było, że zmęczyła się odpychaniem zarażonego od siebie. Zacząłem się podnosić, powoli, żeby od razu nie zostać zabitym przez chęć wstania na nogi. Dotarł do niej sens pytania, nie spuszczając celownika z mojej piersi kiwnęła niepewnie. - Twój pies, musimy go opatrzyć, więc proszę zabierz tego gnata i pozwól mi wyjąć wodę utlenioną..
  Posłuchała, pozwoliła mi otworzyć plecak, z którego wyjąłem bandaż, utlenioną wodę, prześcieradło i nici. Zaraz pod nadzorem zająłem się psiakiem, zszywając i czyszcząc rany. Nic mu nie będzie, ale musi leżeć, nie powinniśmy go przenosić. Powiedziałem jej to, czyszcząc swoje ręce z krwi polewając je wodą. Gray wszedł do środka, powąchał drugiego psa i położył się obok by go ocieplić. Wiedział, co robić, nauczyłem go wszystkiego.
- Zostań tu z nim przez dwa dni. Tyle powinno wystarczyć. - rzuciłem. Zapakowałem się z powrotem, zarzuciłem plecak na plecy i poprawiłem kurtkę, która podwinęła się nieco gdy kucałem. - Potrzebujesz czegoś?
- Jedzenia! - odparła głośno i szybko, lecz zreflektowała się. -.. i wody.
- To twój szczęśliwy dzień. - westchnąłem i podałem jej pudełko z mięsem z piersi kurczaka, nie gotowe, ale chyba potrafi sama je usmażyć. Dałem również wodę w dużej butli, czując ulgę na plecach.

< krótkieeee >